niedziela, 5 marca 2017

Czternaście

Steven Rogers
Kiedy dotarłem do centrum sterowania, było już za późno. Zatrzymałem się w wejściu, a grobowa cisza, jaka panowała na sali, zmroziła mi krew w żyłach. Światła na korytarzach dalej mrugały na czerwono, jednak wszystko ucichło, jakby się zatrzymało. W tym także ja.
Widziałem wiele sytuacji, byłem gotów walczyć z niemałymi niebezpieczeństwami, ale na to nie byłem gotów mimo szkoleń i przygotowań.
Po kilku sekundach operatorzy, generałowie i żołnierze wewnątrz pomieszczenia mnie zauważyli, wszyscy skierowali na mnie wzrok.
− Nadzorca Aplin? − przywołałem go.
Wkrótce z tłumu wyłonił się łysy, niski mężczyzna o ogromnych, niebieskich oczach schowanych za grubymi okularami.
− Kapitanie. − Poprawił okulary i odchrząknął. Widziałem, jak z całej siły próbował zachować rezon. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku.
− Czemu nikt nic nie robi? − zapytałem, ukrywając złość.
− Już po wszystkim, Kapitanie. Obiekt uciekł. Porwał tę diabelską dziewczynę, McCarter.
Steve przemilczał fakt nazywania Lokiego obiektem. Zdążył się do tego przyzwyczaić, choć nie podobało mu się, że uprzedmiotawiali kogoś, kto − chcąc nie chcąc − był żywą, myślącą istotą. Bo raczej nie człowiekiem.
− Jak to możliwe?
− Nie jestem do końca pewien. Byliśmy przekonani, że moce obiektu pochodzą od Tesseractu i nawet w przypadku wyłączenia zabezpieczeń nie będzie zdolny do teleportacji… jak widać… nie do końca. Musi być jakieś alternatywne źródło, z którego czerpie...
− Ranni?
Profesor pokręcił głową.
− Jeden zabity. Żadnych innych strat, oprócz popsutego sprzętu, oczywiście.
Steve westchnął. Nie miał pojęcia, co robić ani co myśleć. Ale był Kapitanem Ameryką i ludzie oczekiwali, że zacznie dowodzić. Więc musiał dowodzić.
− Czy możemy jakoś… namierzyć Lokiego?
Profesor zawołał kogoś z sali. Po chwili zza któregoś monitora rozległ się damski głos.
− Loki jest… tutaj. Przy Tesserakcie.
Momentalnie pobiegłem, zapominając o całej reszcie. Biegłem korytarzami tak szybko, jak mogłem. Niewystarczająco. Kiedy dobiegłem, Tesseractu już nie było. Cały oddział wojskowy leżał na ziemi, rozbrojony i pokonany.
***
Nie miałem za wiele czasu dla siebie. Po długich godzinach przywracania sytuacji do porządku i opanowywaniu chaosu, kiedy wreszcie wróciłem do pokoju, licząc na odpoczynek, rozległo się pukanie do drzwi.
− Steve?
Cichy głosik Christeen wyrwał mnie z zaćmienia.
− Możesz wejść.
Weszła. Usiadła obok mnie na łóżku i złapała za ramię delikatnie.
Nie miałem jednak teraz ochoty na żadne czułości ani słowa otuchy. Zawaliłem. Na całej linii. Loki uciekł razem z Tesseractem. Porwał Holly.
Tylko że coś w podświadomości mówiło mi, że o Holly najmniej powinienem się martwić. Zalała urządzenie sterujące kawą niby przypadkowo, ale wiedziałem, że takie rzeczy po prostu nie dzieją się przypadkowo. Mogła zalać każdy inny panel. Ten odpowiadający za ogrzewanie albo nawet prąd. Ale nie akurat ten trzymający boga na uwięzi.
− To nie twoja wina − powiedziała Chris. − Nie martw się. Loki… Loki jest potrzebny na wolności, rozumiesz?
I wiedziałem już, że miałem rację. Najbardziej zabolało to, że nie byłem zaskoczony.
− Maczałaś w tym palce?
Christeen wzmocniła uścisk
− Nie bezpośrednio… przyleciałam wspierać Holly psychicznie.
Oblizałem usta. Nie byłem nawet zły. Tylko zmęczony.
− Zgaduję, że zrobiłbym to samo dla Bucky’ego.
− Czyli nie złościsz się? − spytała dziewczyna z nadzieją.
Pokręciłem głową.
− Odeślę cię do domu − powiedziałem, wstając. − Póki nikt nie próbuje cię przesłuchiwać i wypytywać.
− Tak chyba… będzie bezpieczniej − zgodziła się.
Odprowadziłem ją na lotnisko, a potem wydałem rozkaz jedynemu pilotowi, który był teraz w gotowości. Pożegnałem się z Chis. Wróciłem do pokoju i zasnąłem.

Loki Laufeyson
Gdy tylko w moje ręce ponownie dostał się Tesseract, przeteleportowałem się z mojego niedoszłego więzienia, nim żołnierzyk wpadł do laboratorium na czas.
Musiałem przyznać, że zawiodłem się na nich. Myślałem, że zdążyli się już czegoś nauczyć. Liczyłem na drobną walkę lub chociażby minimum zagrożenia z ich strony.
Choć może to i dobrze, że tak łatwo poszło. Mimo że te tygodnie bezczynnego siedzenia w celi dały mi się we znaki i najzwyczajniej w świecie brakowało mi adrenaliny, nie mogłem marnować czasu. Jeśli miałem spełnić obietnicę uwolnienia Starka (póki i o ile jest jeszcze żywy), musiałem się spieszyć.
Nie minęła chwila, jak ponownie znalazłem się na piaszczystej plaży. McCarter skończyła już pływać i wylegiwała się na ciepłym piasku. Wokół panował już półmrok, słońce schowało się na horyzoncie.
W mojej głowie pojawiło się wspomnienie pocałunku, gorące i wyraźne. Zajrzałem wtedy w jej myśli, nie mogąc się powstrzymać. Panował tam chaos, ale pożądanie wybijało się wyraźnie na jego tle. Wiedziałem, czego pragnęła, i pragnąłem tego samego. Chciałem ją dotykać, chciałem w niej być, chciałem doprowadzić ją do szaleństwa z rozkoszy. Musiałem walczyć ze sobą, żeby w końcu odepchnąć Holly i teleportować się.
Ale zamierzam wrócić do tego momentu.
Podszedłem do Holly, ściskając berło z Tesseractem
− Tęskniłaś? − spytałem z lekką drwiną, pochylając się nad jej drobną sylwetką. Otworzyła oczy, a potem wstała.
− Trzęsłam się z przerażenia, że nie wrócisz − powiedziała ironicznie.
− Jesteś pewna, że tylko z przerażenia, skarbie?
Uśmiechnąłem się zadowolony, gdy na jej policzki wpłynął rumieniec, a jej wzrok powędrował na jej bose stopy.
− Ruszamy? − spytała.
Kiwnąłem głową i bez słowa chwyciłem ją pod rękę, po czym teleportowaliśmy się.
Czas zacząć rodzinne spotkanie po latach.
***
Pojawiliśmy się w Helheimie, krainie cienia, mroku i śmierci. Wszędzie panował ponury, szary półmrok, a kamienny, jaskiniowy krajobraz, który widzieliśmy z grzbietu dość sporego wzgórza, był przykryty delikatną mgłą. Poczułem gęsią skórkę, gdy Holly, stając na nogach, z dziwnym prychnięciem odsunęła się ode mnie. Moja skóra nadal paliła od ciepła dziewczyny, a chłód panujący tutaj dał się we znaki nawet mnie.
− Dlaczego zawsze w takich miejscach musi być tak cholernie zimno?
Holly cała się trzęsła, a jej cera stała się szarawa, jak pustka rozciągająca się nad nami. Westchnąłem przeciągle.
− Ten lekki wiaterek to nic w porównaniu z twoim narzekaniem − mruknąłem. − Oddałbym ci płaszcz, ale sama rozumiesz…
Wskazałem na mój zakrwawiony T-shirt. Nie miałem płaszcza.
− Mamy jakiś plan? Czy będziemy się błąkać po krainie umarłych, licząc na szczęście? − spytała Holly, rozglądając się dookoła.
Tak. Uratować Starka, a potem zakwaterować się w jakimś hotelu i spędzić razem noc albo trzy.
− Widzisz tę jaskinię po drugiej stronie, tam na północ? − wskazałem włócznią mały, iskrzący się punkcik, znajdujący się wiele kilometrów od nas. Holly kiwnęła głową. − Tam znajdziemy Starka. Tak mi się wydaje.
− Wydaje?
Wzruszyłem ramionami.
− Z tego, co mówiłaś, jest w lochach. Tam, o ile pamiętam, są lochy. Wątpię, że robili jakiś remont.
Holly przestała wpatrywać się w iskrzący się na niebiesko punkcik, po czym pierwszy raz, odkąd pojawiłem się z Tesseractem, spojrzała mi w oczy. Znów poczułem tę falę gorąca i pragnienie, by wpić się w jej usta, tak samo je zagryzając.
− Właściwie, dlaczego nie mogłeś nas przeteleportować od razu do celi?
− Po pierwsze, Starka mogą pilnować strażnicy. Po drugie, lochy są chronione przed magią. Można tam znaleźć się tylko naturalnym sposobem.
− No to chociaż trochę bliżej.
− Nie chciałem tego robić, póki nie rozeznamy się w sytuacji. Teraz możemy przenieść się trochę bliżej.
Miałem tylko nadzieję, że nie czekają na nas żadne niespodzianki.
Chociaż patrząc na warunki, w jakich żyła moja domniemana córka, nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę rzuciło jej się na mózg i wymyśliła sobie, że się na mnie zemści. Każdy ześwirowałby, żyjąc w takim miejscu przez tysiące lat. Tym bardziej, że miała moje geny.
A przecież zemsta to moje drugie imię.

Holly McCarter
Mimo że szliśmy co najwyżej od kilkunastu minut, miałam wrażenie, jakbyśmy podróżowali od wieków. Cała energia uleciała ze mnie, teraz już nogi poruszały się z automatu, w ogóle nie poruszane przeze mnie. Skóra szczypała boleśnie. Obraz już rozmazywał mi się przed oczami − wszędzie tylko skały, mgła i ciemność.
Ciekawe, czy w Helheimie w ogóle istnieje czas?
Otworzyłam usta, by zadać owo pytanie Lokiemu, jednak w moim gardle pojawiła się nieprzyjemna gula i jedynie, co wydobyło się z ust, to biała para. Mężczyzna szedł przed siebie, nie zatrzymując się nawet na chwilę, a ja z trudem dotrzymywałam mu kroku.
Co jakiś czas teleportował nas parę metrów dalej, gdy tylko znalazł dobre miejsce do tego, ale głównie szliśmy. Lecz za każdym razem, gdy dotykał mnie, by to zrobić, przechodził mnie dreszcz.
To było złe.
To było potworne.
Bo w końcu, do cholery, pocałowałam Lokiego! Największego wroga Avengers. Faceta, który mnie porwał i niegdyś zniszczył pół Nowego Jorku. Rozpętał wojnę bogów i lodowych olbrzymów!
Z drugiej jednak strony… miał swoje powody. Nie znam nikogo, kto cierpiałby tak wiele jak on, kto przeżyłby tyle bólu i nie zwariował. Loki też zwariował; uzależnił się od bólu i ranienia, bo niewiele więcej znał. Bo do tego się przyzwyczaił. Miłość była dla niego czymś złym. Kogokolwiek w swoim życiu nie pokochał, był odrzucany. Pomijając Friggę. Thor co prawda kochał Lokiego, ale widział w nim więcej zła niż dobra i nie potrafiłby zawierzyć mu życia.
Nagle Loki przystanął, a ja o mało na niego nie wpadłam. Odwrócił się i zerknął na mnie szmaragdowymi oczami.
Fuck. Czyżby wszystko słyszał?
Miałam już dość.
− Muszę odpocząć − sapnęłam cicho. Loki wywrócił oczami.
− Nie mamy na to czasu.
− Jakbyś nie zauważył, jestem tylko człowiekiem, w dodatku o zerowej kondycji. Muszę odpocząć.
Czarnowłosy zacisnął swoje blade usta w wąską linię i przymrużył oczy.
− Możesz się przestać tak zachowywać?
Jęknęłam. Nie miałam sił się kłócić.
− Tak czyli jak? − Teraz we mnie wzbierała się złość. Bogowie, jak się nie pozabijamy, to będzie cud.
− Jak obrażone dziecko. Nie mam czasu na twoje humorki. Mam dość tego miejsca tak samo jak ty. Im szybciej uwolnimy Starka, tym szybciej wrócimy na Ziemię.
− Ale ja już nie daję rady, Loki… nie mam siły. Nie jestem niezniszczalna, rozumiesz?! Nie jestem tobą! Marznę. Dotknij moich palcy. Są lodowate.
Nie zrobił tego. I tak by nie poczuł. Ale byłam pewna, że widział, jak z pewnością blada byłam. Jego wzrok odrobinę złagodniał. Nagle jednak spojrzał w coś za mną i znów przybrał groźny wyraz twarzy.
− Kurwa.
Jednym ruchem sprawił, że stanęłam za jego plecami.
− Co się s…
− Cicho.
Wyjrzałam zza jego pleców i rozejrzałam się, ale nic nie widziałam.
− Loki, nie rób sobie żartów.
Nie odpowiedział. Jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, jak wilk nasłuchujący zwierzyny, a potem powoli odwrócił się w moją stronę.

Loki Laufeyson
Poleciłem Holly, żeby − skoro tak bardzo potrzebowała odpoczynku − schowała się i nie mówiła ani słowa, a ja w tym czasie rozejrzałem się po okolicy.
Ktoś nas śledził. Byłem pewien, że słyszałem za nami jakieś kroki.
Dlatego odszedłem w kierunku, z którego przyszliśmy, trzymając włócznię w gotowości. Nie wyczuwałem jednak żadnych myśli, żadnej obecności, oprócz tej Holly, która w dziwny sposób słabła z każdą minutą. Dziewczyna miała rację. Traciła energię. Tym bardziej musieliśmy jak najszybciej odbić Starka i wrócić. Helheim to nie miejsce dla żywych.
Po kilku minutach bezowocnego wypatrywania i nasłuchiwania ruszyłem z powrotem do Holly. Nie było sensu czaić się na coś, co nie było realnym zagrożeniem. Nawet jeśli coś nas śledziło, prędzej dojdziemy do groty, niż to coś nas zaatakuje.
Opuściłem włócznię i w chwili, gdy wyszedłem zza zakrętu, usłyszałem krzyk.
Holly, przyklejona do ściany groty, próbowała odsunąć się od bestii czarnej jak noc. Ogromnego, krwiożerczego wilka, który szczerząc wielkie jak sztylety kły powoli szykował się do ataku.
We wszechświecie był tylko jeden tak obrzydliwy i wielki bydlak.
Fenrir.
Mieliśmy niemałe kłopoty.

>Następny rozdział<

 Witam w ten piękny, wiosenny dzień.
A przynajmniej u mnie jest takowy :)
Rozdział planowany był na wczoraj, ale mamy nadzieję, że nie obrazicie się przez tą maleńką obsuwę.
Parę ogłoszeń:
* II cz. miniaturki "50 pierwszych randek" pojawi się jak napiszę XD Nie wiem kiedy, jestem aktualnie zawalona nauką. Momentami sama nie wiem gdzie włożyć ręce. Na (nie)szczęście matura kończy się za trzy miesiące więc gdzieś w okolicach maja postaram się ją opublikować.
*Za miesiąc z dniami zbliża się rocznica bloga (jak ten czas szybko leci ♥ )
Wraz z Lapidarną chciałybyśmy gorąco podziękować za, ponad, 10000 WYŚWIETLEŃ  na Avengers PDSL. To dla nas ogromny sukces! Bardzo dziękujemy :')
To chyba tyle co miałam do napisania. "Widzimy" się za dwa tygodnie i mam nadzieję, że w komentarzach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest tu mile widziany :)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis