niedziela, 19 marca 2017

Piętnaście

Loki Laufeyson
Bestia, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, podchodziła coraz bliżej do Holly, szykując się do skoku. Z daleka widziałem strach błyszczący w oczach dziewczyny, gdy patrzyła prosto w obnażone kły gigantycznego wilka. Nawet mnie przeszedł dreszcz niepokoju. Oto stanąłem twarzą w twarz z potworem, którego sam przed wiekami powołałem do życia.
Nie czekałem ani chwili.
Chwyciłem berło mocniej w ręce i posłałem w zwierzę promień energii skumulowanej w błękitną smugę, akurat gdy odrywało się od ziemi. Z impetem odleciało kilka metrów dalej i uderzyło w tę samą ścianę, która zagradzała Holly drogę ucieczki.
− Holly, kurwa, uciekaj! − wydarłem się, biegnąc w jej stronę.
Dopiero mój głos wyrwał ją z całkowitego szoku i − najpierw powoli odsunęła się od skalistej ściany − a potem dopiero ruszyła w moim kierunku, potykając się o nierówny teren.
Fenrir pozbierał się już z ziemi i w kilku susach znalazł się przy nas. Mijając Holly, jedną ręką pchnąłem ją do tyłu, a drugą zamachnąłem się berłem, wślizgując się pod czarne, włochate ciało bestii. Ostrze nie dosięgnęło serca, lecz wbiło się gdzieś w okolicy żołądka, lecz to wystarczyło. Zwierzę siłą rozpędu przeskoczyło nade mną, a berło stworzyło długą wyrwę w jego brzuchu, z której wysypała się część wnętrzności. Ciało plasnęło zaraz przed Holly, która potknęła się upadła.
Zwierzę zawyło przeraźliwie, że dziewczyna aż się skuliła.
Nie było czasu.
Rana bestii natychmiast zaczęła się zrastać.
Wiedziałem, co robić.
Podbiegłem do głowy bestii i prosto w jej ogromne, przekrwione oko wbiłem berło. Jednocześnie na jego czubku skumulowałem energię. W jednej chwili, nim Fenrir machnął łapą czy kłapnął zębami, jego czaszka rozprysnęła się na miliardy kawałeczków. Mózg i odłamki kości rozproszyły się wszędzie w promieniu kilkunastu metrów. Odesłałem broń i starłem krwawe szczątki z twarzy.
No, to zyskaliśmy parę minut.
Kiedy zaczerpnąłem oddechu, mogłem zająć się Holly. Podszedłem do niej i złapałem za ramię.
− Musimy uciekać. Fenrir sam się leczy. Nie mamy wiele czasu. No dalej, kochana, wstawaj.
Ze stęknięciem podniosłem ją do pionu, a ona z nieodgadnionym wyrazem twarzy popatrzyła na mnie. Słyszałem szaleńcze bicie jej serca. Gdy jej wzrok zsunął się na poturbowane ciało wilka oraz leżące wszędzie zakrwawione wnętrzności, zacisnęła powieki. A potem odwróciła się i zwymiotowała.
Spodziewałem się takiej reakcji.
Pozwoliłem jej w spokoju zwrócić treść żołądka, jednak kątem oka z niepokojem obserwowałem, jak głowa Fenrira powoli wraca do poprzedniej formy. Rana na brzuchu całkowicie się już zagoiła i w tej chwili zarastała czarnym jak smoła futrem.
− Wygląda na to, że nie musimy się już martwić o teleportację. Gotowa? − zapytałem, gdy McCarter już się wyprostowała.
Nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdy nagle coś śmignęło, rozległ się huk, a obok Fenrira jakby zmaterializował się Thor.
Holly znów się skuliła. Zakląłem. Tylko tego tu brakowało.
− Holly? − Pierwszym, na co zwrócił uwagę mój brat, była oczywiście ta Midgardka.
− Co tu robisz? − spytałem, mierząc go pogardliwym spojrzeniem.
Nie podobało mi się, że tutaj był.
Holly wreszcie ochłonęła i odwróciła się w stronę boga, unikając patrzenia na truchło Fenrira.
− Nikt nie przybył ze mną, jeśli o to pytasz − odparł Thor. − Jestem tu dla mojej przyjaciółki. Oraz dla Starka.
− Była ze mną bezpieczna − wycedziłem.
− Byłam.
Blondyn spojrzał po nas dwojgu nieufnie. Zbliżył się, ściskając w ręku swój młot i omijając kałużę wymiocin. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że stąpał po resztkach mózgu gigantycznego wilka. W ogóle wydawał się niewzruszony okrutnym widokiem.
− Nic ci nie jest, Holly? Coś ci zrobił? − Przyjrzał się jej uważnie. Ja także zawiesiłem na niej wzrok. Oprócz tego, że brudziła ją krew Fenrira, nie miała żadnych poważnych ran.
Powiedziała prawdę:
− Wszystko w porządku.
− Nie powinno cię tu być.
Przynajmniej w tym się z nim zgadzałem.
Nie powinna patrzeć, jak zabijam Thora, gdy już zajdzie takowa potrzeba.
− Zabiorę cię na ziemię − kontynuował Thor. − Resztę załatwię już sam z Lokim.
Spodziewałem się gorących protestów z jej strony, ale najwyraźniej walka z Fenrirem była dla niej wystarczająco dobrym powodem, by odpuścić. Nawet jej się nie dziwiłem. Była zwykłą Midgardką, nieprzyzwyczajoną do przemocy i zła.
− Ja ją wezmę. Będzie szybciej. Nie ruszaj się stąd.
Chwyciłem Holly za łokieć i natychmiast teleportowałem ją do jej mieszkania. Gdy tylko wpadliśmy w ciepłe powietrze salonu, dziewczyna wyrwała mi się i odbiegła. Zwymiotowała do zlewu.
To zdecydowanie nie był jej najlepszy dzień.
− No, to do zobaczenia za niedługo. Stark wróci tu… może cały i zdrowy. Obiecuję.
Przeniosłem się z powrotem do Helheimu.
Holly McCarter
Nie za długo dane mi było nacieszyć się spokojem oraz ciepłem mieszkania.
Gdy tylko Loki zniknął, a ja poczułam się na siłach, by puścić kuchenny blat, owinęłam się w pierwszy lepszy koc i nastawiłam herbatę. Wyciągnęłam ręce nad ciepłą parę czajnika, napawając się przyjemnym uczuciem.
Wiedziałam, że byłam padnięta, ale dopiero tutaj dotarło do mnie, jak bardzo. Helheim oddziaływał na mnie w zaskakująco negatywny sposób. Miałam tylko nadzieję, że Loki nie miał tego samego odczucia. Choć nie wyglądał, jakby miał. Był tak samo blady i zimny jak zawsze… może pomijając tę chwilę nad oceanem. Wtedy − jak absurdalnie by to nie zabrzmiało − jego skóra zrobiła się jakby cieplejsza, kątem oka zauważyłam nawet delikatne rumieńce na jego twarzy.
W tym samym momencie, gdy czajnik pstryknął, ktoś zapukał do drzwi. Zalałam herbatę i otworzyłam… mojemu szefowi.
Nie zdążyłam jakkolwiek zareagować, bo natychmiast złapał mnie za ramię. Odskoczyłam, a mój żołądek wywinął kozła, gdy teleportowaliśmy się z powrotem do Helheimu.
Upadłam prosto pod stopy postaci odzianej w długie, jedwabiste, białe futro. Uniosłam wzrok na buzię jakby z porcelany − gładką, delikatną, lekko dziecięcą, choć kobieta miała już przynajmniej kilkaset lat.
Hel miała ten sam znudzony wyraz twarzy, co jej ojciec.
Ojciec. Dziwnie było tak pomyśleć o Lokim.
Jednym szarpnięciem sobowtór Starka postawił mnie na nogi. Hel omiotła mnie groźnym spojrzeniem, a ja zaczęłam się zastanawiać, skąd się wzięły te jej lekko azjatyckie rysy. Przecież nordyccy bogowie nie mieli wśród swoich żadnych azjatów… prawda?
− Holly McCarter, jak prosiłaś − oznajmił mężczyzna, puszczając moje ramię.
Bogini uśmiechnęła się do mnie.
− Rozgość się. Loki powinien się tu wkrótce zjawić…
Thor Odinson
Rachubę czasu straciłem już dawno temu. Jedyny dźwięk w tym smutnym otoczeniu − nasze kroki − zmieniły się w dziwny, przytłumiony, groteskowo brzmiący dźwięk łamanych kości. Cisza panująca między mną i moim bratem jeszcze bardziej dłużyła mi czas.
Szczerze mówiąc, powietrze między nami było tak gęste, że można by było stłuc je Mjolnirem, upakować do formy i upiec trujące ciasto. Nie dziwiło mnie to. Nasze relacje od dawna były napięte, a teraz jeszcze w jakiś sposób czułem, że to Loki jest winny całej tej sytuacji. Na zebraniu, które zorganizowano po jego ucieczce, niemal jednogłośnie stwierdzono, że to mój brat otumanił Holly i porwał ją, żeby znów kupić za nią swoją wolność. Może tylko Steve siedział wtedy przybity i zmęczony, nie odzywając się. Wiedział coś. Spytałem go o to. I dowiedziałem się, że to Holly chciała zostać bohaterką i jakimś sposobem wymusiła na Lokim pomoc. Tylko dlaczego nie przyszła do nas? Byliśmy jej przyjaciółmi. Coś mi się w tym nie zgadzało. Poszedłem do Christeen, która nie zdążyła wtedy jeszcze wrócić do Nowego Jorku. I jak się okazało, moja kochana McCarter miała moc widzenia różnych rzeczy. Widziała, jak porwano Starka i podmieniono go na jakiegoś mężczyznę. Niestety, Chris nie wiedziała wiele więcej.
Miałem nadzieję, że gdy tylko uwolnię Starka, porozmawiam z nią na spokojnie na ten temat. Bądź co bądź, jej moc może okazać się przydatna dla naszej załogi.
Nie rozumiałem, dlaczego ukrywała ten dar przez cały czas?
I dlaczego o jej mocy wiedział Loki, który nie cieszy się najlepszym zaufaniem?
W pewnym momencie moim oczom ukazała wnęka w skale, z której docierało błękitne światło. Tam musiał znajdować się Tony. Loki przystanął. Spojrzał na mnie pierwszy raz, odkąd razem ruszyliśmy w drogę, a ja zauważyłem w jego oczach dobrze mi znane iskierki. Brakowało mu walki. Nie mógł się już doczekać.
Po kilku minutach wpatrywania się w otwór jaskini, nagle zabrał głos:
− Zrobimy tak. Szukamy celi Starka. Na pewno będzie w podziemiach i dobrze pilnowana, dlatego musimy się spieszyć. Żadnych jeńców. Nie mogą zdążyć wezwać posiłków. Wchodzimy cicho i niezauważalnie. Daruj sobie pioruny i wielkie show, jeśli cenisz życie swojego przyjaciela. Jeśli Hel nie zjawi się, to chwytamy Starka, wybiegamy z jaskini i teleportujemy na Midgard...
− A jeśli Hel będzie? − spytałem, patrząc uważnie na Lokiego. W końcu to jego córka. Miałem nadzieję, że nie okaże się potworem i nie zabije swojego własnego dziecka.
− Wtedy ty bierzesz Starka, a ja zajmę się rodzinnymi sprawami.
Nie miałem pojęcia, co przez to rozumiał.
***
− To przerażające, że na nikogo się jeszcze nie napotkaliśmy. Nie licząc tych wojowników przy wejściu − mruknąłem. Loki nic się jednak nie odezwał i dalej szedł korytarzem jaskini, cicho stawiając kroki. Panowała doskonała ciemność, której nie mogliśmy zagłuszyć żadnym światłem, żeby nikt nas nie zauważył.
Miałem dosyć tej groty i tego świata. Chciałem jak najszybciej znaleźć się na Midgardzie, przy ukochanej Jane i reszcie moich przyjaciół z towarzystwem zdrowego i bezpiecznego Tony’ego. Czułem, jak ta kraina wysysa ze mnie energię oraz wszelką chęć do życia. Jakimś cudem Loki nic się nie zmienił.
Może po prostu nigdy nie miał chęci do życia.
Nagle jednak zatrzymał się w pół kroku, a ja omal na niego nie wpadłem.
− Jesteśmy na miejscu.
Przywołał berło z Tesseractem, a w jej błękitnym blasku pojawił się leżący za kratami Stark. Całkowicie blady i nieruchomy.
− Czy on…
Podszedłem bliżej i złapałem za lodowate pręty.
Nagle Stark otworzył oczy i uśmiechnął się niemal niezauważalnie. Gdy jego wzrok przeniósł się na Lokiego, wymruczał ostatkami sił:
− O, Jelonek! Dostałem halucynacji czy naprawdę zgubiłeś drogę do Zaczarowanego Lasu?
Zaśmiałem się szczerze. Jak dobrze było widzieć go żywego.

Ufff... te dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił, naprawdę. Kiedy Lora wczoraj napisała do mnie, czy skończyłam poprawiać rozdział, byłam pewna, że termin jest dopiero na za tydzień. Nie, był na dzisiaj xd No cóż. Na szczęście się wyrobiłam. 
 Mam nadzieję, że miło się czytało, bo ten rozdział był wyjątkowo problematyczny w pisaniu :)
Pozdrawiamy i życzymy miłego dnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest tu mile widziany :)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis