sobota, 12 sierpnia 2017

Dwadzieścia

Holly McCarter
Gdy w filmie bohater umiera, nagle ni stąd ni zowąd pojawiają się ciemne chmury, a z nieba zaczyna padać deszcz, który jest jak uzewnętrznienie burzy żalu i tęsknoty w sercu bohatera. Jednak gdy Bruce umarł, niebo dalej było w spokojnym kolorze nocnego granatu, a księżyc przypominał milczącego, srebrnego rycerza, którego potęgi nawet Hel nie mogła pokonać. Jego promienie przebijały się przez kłęby dymu i powlekały trupy na ulicach mleczną poświatą.
Policja, jednostki specjalne oraz Avengersi ewakuowali już tysiące mieszkańców Manhattanu, a ulice ucichły. Była to cisza przerażająca, mrożąca krew w żyłach. Miasto, zazwyczaj głośne, tętniące życiem, nagle umilkło… tak jak Bruce umilkł na dachu tamtego wieżowca, gdy wydał ostatnie tchnienie.
Wszyscy tęskniliśmy. I za Brucem i za Manhattanem. To wszystko było zbyt wiele do ogarnięcia jak na jeden dzień.
Nawet Avenegers, bez wsparcia Hulka, nie mogli długo bronić miasta, w końcu byli tylko ludźmi. Zaraz po ewakuacji znacznej grupy mieszkańców wrócili do bazy w chronionych podziemiach Stark Tower, gdzie mnie przeniesiono i zamknięto jak więźnia już na długo wcześniej. Walką zajęli się inni żołnierze - jak zapewniały wiadomości, specjalnie wyszkoleni do takich sytuacji. Sam prezydent USA pojawił się tu i tam, przemowami podnosząc Nowy Jork na duchu. W końcu zaraz po Manhattanie upadnie całe miasto. A po nim rozpocznie się powolna destrukcja całego kraju.
Wszystko jednak leżało teraz w rękach naukowców na Alasce i w ogóle w każdej jednostce, jaką udało się Starkowi pośrednio czy bezpośrednio zmobilizować do pracy nad bronią.
Moje życie po raz kolejny mnie zawiodło. Poraz kolejny straciłam osobę, na której mi zależało. Kolejnego członka rodziny. Straciłam przyjaciela, z którym mogłam o wszystkim pogadać, kompana, który nigdy nie narzekał przy maratonach filmowych, na którego mogłam zrzucać swoje negatywne emocje po godzinach spędzonych ze Starkiem, a on zawsze rozumiał. Osobę, która z radością słuchała moich uwag na temat seriali i z ochotą zawsze wdawała się w konwersacje. Zdawałam sobie sprawę, że robił to w głównej mierze z powodu uczuć do mnie. To, że mnie kochał…
Dlaczego to wszystko przytrafia się akurat mi?
Dlaczego, do cholery, gdy tak bardzo potrzebowałam mojej mocy, to jej zabrakło?
Czy nie mogłam dostać jednej głupiej wizji, gdy uciekałam jak najdalej od Christeen, od bezpiecznego schronienia?
Dlaczego zawsze musiałam być taka głupia i narażać innych bez powodu?!
Po moich policzkach pociekły łzy i starałam się jak najbardziej zakryć twarz, czy to włosami, czy udając, że drapię swoją brew, czy odwracając głowę. Nikt jednak nie był głupi. Widziałam krótkie spojrzenia wszystkich zebranych posyłane w moim kierunku. Tylko że jakiś nikt nie podniósł się i nie postanowił mnie pocieszyć.
Jakby uważali, że zasłużyłam na cierpienie i byłam winna całej tej sytuacji.
I wiem, że mieli absolutną rację.
***
 Nagle, ni stąd ni zowąd, poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Chwilę później świat niespodziewanie zniknął, owiał mnie lekki wiatr, a żołądek wywrócił fikołka. Chłód palców trzymających delikatnie mój kark wywołał ciarki na całym ciele.
Potem palce puściły i upadłam na tyłek, co na szczęście zamortyzowała miękka sofa. Znalazłam się… w domu mojego dziadka, przy zgaszonym kominku. Na stoliku leżał jeszcze porozrzucany zestaw do gry w chińczyka i resztki zdrowych przekąsek, które sobie razem przygotowaliśmy.
— Ty… Ty chodząca…! — Gdy odwróciłam się, żeby zdzielić Lokiego, moja ręka trafiła tylko w błękitną chmurkę, która po nim pozostała.
— Lepiej nie kończ, wnusiu — usłyszałam głos dziadka z kuchni. Zaraz potem jego sylwetka pokazała się w całej okazałości w salonie. — Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Uciekać tak nagle w sam środek walki?! Bez broni! Bez szkolenia! Bez planu! Co ty myślisz, że walka to takie, o! — Pstryknął palcami.
Czułam, jak zbiera się w sobie, żeby dać mi cały wykład na temat bezpieczeństwa, ale w tamtej chwili w salonie zmaterializowała się Chris trzymana pod rękę przez Lokiego. Była cała spocona i zapłakana. Gdy mnie zobaczyła, podbiegła, przez chwilę szarpała moją koszulkę, a potem przytuliła mnie mocno. Oddałam uścisk z ulgą.
— Czy ty postradałaś zmysły, zdradziecka szmiro?! — jęknęła. — Uciekać tak beze mnie?! Bez jednego słowa?! I się tak narażać?!
— Ja też cię kocham, Chris!
— Szukała cię — oznajmił Loki ze swoim typowym znudzeniem. — Była już pod Nowym Jorkiem. Brawo, Holly, twoja zdolność przewidywania konsekwencji swoich czynów jest wspaniała.
Wtuliłam się mocniej w Christeen.
— Dziękuję — zwróciłam się do boga.
Machnął ręką.
— Jakoś trzeba sobie zarobić na wolność, jak ta cała inwazja się skończy. — A potem zniknął.
Zakłuło mnie w sercu, jak chłodno mnie potraktował. Szybko jednak chłód rozczarowania zastąpiło ciepło troski i opieki, jaką otoczyła mnie przyjaciółka oraz dziadek.
Nie miałam już najmniejszego zamiaru zostawiać ich chociaż na chwilę.

Loki Laufeyson
Ze znudzeniem obserwowałem burzę mózgów Avengersów, która trwała już od dobrej godziny. Jak dotąd nie padła żadna dobra propozycja odparcia inwazji. Z coraz większym rozbawieniem obserwowałem, jak Jednooki Pirat dostaje tiku nerwowego, a żyła nad zdrowym okiem niebezpiecznie pulsuje. No cóż. Ta cała ich nieporadność była zabawna. To było coś, na co kochałem patrzeć od wielu lat — moi wrogowie nie dający sobie rady. Teraz już jednak ten czas dobiegał końca. Dzisiaj, patrząc na przerażenie tych wszystkich ludzi, którzy — chcąc nie chcąc — byli mi nawet bliscy, patrząc na przerażenie Holly oraz Thora, a także ich przyjaciół… miałem ochotę wypróbować na Hel całą listę najgorszych tortur na świecie i patrzeć, jak wije się z bólu. Z drugiej jednak strony… wiedziałem, że nie dałbym rady. Hel, mimo wszystko, była moją córką. Krwią z krwi. Potrafiłem też zrozumieć jej gniew i żądzę zemsty. Sam jeszcze nie tak dawno taki byłem.
Sam w pewnym stopniu wciąż taki jestem.
Teraz jednak musiałem odłożyć panowanie nad światem na później i uratować ten świat przed zagładą… bo gdyby został zniszczony… czym bym władał?
Ugh. Czyż to nie wspaniałe zrządzenie losu?
— Bracie, pomimo marnego skutku twoich starań, jesteśmy ci wdzięczni za twą dobrą wolę — oznajmił niespodziewanie Thor swoim typowym, zbyt głośnym tonem, posyłając tym samym znaczące spojrzenie reszcie.
Podniosłem jedną brew w geście zdziwienia, gdyż nie spodziewałem się żadnej wdzięczności w tym towarzystwie.
— Mój brat odwiedził samego Wszechojca — wyjaśnił z dumą — zaryzykował swoją wolność i poświęcił dumę, ażeby poprosić go o pomoc.
Widziałem, jak przez chwilę w ich oczach pojawiły się iskierki nadziei, które szybko zgasiłem:
— Tak jak powiedział: pomimo marnego skutku...
— Ojciec twierdzi, że nie będzie się mieszał w nasze Midgardzkie wojny — kontynuował Thor.
— Akurat. Wielki i Wspaniały Bóg Czegoś Tam trzęsie portkami przed Hel i tyle — burknął wzburzony Stark. — Sam przecież chciał ją ukryć i zamknąć w tej krainie rozpaczy, a teraz nawet nie ruszy tyłka, żeby pomóc ją tam z powrotem odesłać. Bez urazy, Thorze.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Co prawda ująłbym to innymi słowami, ale Tony ma rację.
— No, wreszcie się w czymś zgadzamy.
Na chwilę zapadła cisza pełna porozumiewawczych spojrzeń. Przerwał ją Łucznik:
— Czyli zwyczajnie musimy połączyć siły. Z Asgardem czy bez pokonamy Hel i pomścimy Bruce’a. Nie ma innego wyjścia. Może jak zepniemy tyłki, to zdążymy nawet przed obiadem! Jestem chooooleeeernie głodny.
Kapitan posłał Clintowi ponure, karcące spojrzenie.
— Jak możesz sobie żartować o jedzeniu, kiedy tam na dole ulice są zaściełane trupami niewinnych?
Clinta zamurowało na chwilę. Uśmiech mu zrzedł.
— Próbuję tylko rozluźnić atmosferę. Wszyscy mają tu tak grobowe miny…
— I powinni mieć! — Rogers wstał gwałtownie, przewracając krzesło. — Giną niewinni ludzie! Powinniśmy jak najszybciej znaleźć sposób na dojście do Hel i uratować resztę! Nie możemy tracić czasu na żarty, Clint!
— Tak samo na kłótnie, Steve — wcięła się Natasha ostro. — Nerwy na wodzy. Dla nas wszystkich to jest trudne.
— Posłuchajcie — zmienił temat Thor — jest też dobra wiadomość. Tak naprawdę mamy pomoc z Asgardu.
— O czym ty mówisz? — zapytałem.
— Nie jest to co prawda armia, ale czworo najlepszych wojowników, jakich możecie znaleźć w mojej ojczyźnie.
Westchnąłem ostentacyjnie.
— Twoi durni przyjaciele będą tylko zatruwać tu powietrze. Nie są nic warci na takiej wojnie.
— Jeszcze niedawno myślałeś tak o nas samych, Jelonku — zadrwiła Romanoff. Spiorunowałem ją wzrokiem.
— Kto powiedział, że przestałem? Popatrzcie na siebie. Zero planu, zero przygotowania...
— Daj spokój, bracie. Będzie jak dawniej. Ty i ja w środku bitwy wraz z naszymi kompanami.
— Daj spokój, Thorze. Loki nigdy się nie przyzna, że potrzebuje naszej pomocy.
— Ale muszę przyznać, że widok płaszczącego się przed Odynem Lokiego sprawia, że dzień staje się piękniejszy — wtrącił nagle ktoś, zaraz po odgłosie otwieranych drzwi.
Odwróciłem się.
W sali głównej pojawiły się nowe osoby. Sif i Fandral, który przed chwilą zabrał głos, a za nimi Hogun i o zgrozo, największy kretyn, jakiego znam, Volstagg.
Przywitały ich uśmiechy ulgi.
Wstałem i odsunąłem się w cień. Tam, gdzie czułem się najlepiej.

>Następny rozdział! IDK, mamy nadzieję, że wkrótce!<

Więc tak...po brutalnym i w sumie (nie)spodziewanym morderstwie Bruca (ekhem, ekhem, to nie był mój pomysł, ekhem, ekhem) nadszedł czas na wymyślanie planu, który ma zgładzić Hel i powolne kończenie ff. Jest to dla nas ogromny szok, gdyż ostatnio zdałyśmy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy z tym blogiem zżyte. Serio, ja nadal przeżywam śmierć Bannera, zwłaszcza, gdy na fb pojawiają się miliony mem'ów w związku z nowym filmem Thora ;-; RIP Hulk, srlsy. Ale na pocieszenie pojawiają się ludki z Asgardu. Jesteśmy tym faktem tak samo zaskoczone jak Loki. XD Ogólnie to przepraszamy, że mimo wakacji rozdziały pojawiają się dość rzadko. Miało być co dwa tygodnie, a wychodzi jak wychodzi. No cóż...staramy się by przygoda z PDSL trwała jak najdłużej, gdyż planujemy jeszcze dwa, max trzy rozdziały i epilog. Także tego...mamy nadzieję, że rozdział się wam spodobał. Do "zobaczenia" wkrótce!

.
.
.
.
.
.
template by oreuis