sobota, 18 lutego 2017

Trzynaście

Holly McCarter
Powrót na Alaskę nie był czymś przyjemnym. Nie był też czymś nieprzyjemnym. Wizja spotkania Lokiego po raz kolejny napawała mnie dziwną mieszaniną ekscytacji, niepokoju i niecierpliwości, ale na pewno nie paraliżującym strachem.
Prawdopodobnie było coś ze mną nie tak.
Dostanie się tu nie było trudne − wystarczyło przekonać pilota jednego z samolotów Starka, że dostałam zadanie polecenia tam i sprawdzenia paru rzeczy. A że jako jego sekretarka cieszyłam się zaufaniem, nikt nie pytał. Ani o szczegóły, ani o dowody, ani o to, czemu leci ze mną podekscytowana wszystkim dziewczyna nie wiadomo skąd.
Kiedy przybyłyśmy na miejsce, nie czekałyśmy ani chwili. Nie było czasu do stracenia. Stark gnił gdzieś tam zdany na łaskę i niełaskę Złej Królowej, która mogła go zabić w każdej chwili pod wpływem kaprysu.
Pobiegłam prosto do celi Lokiego, pozostawiając przyjaciółkę samą, aby zagadywała Steve’a, gdy ja będę pertraktowała. Rogersowi na pewno nie umknąłby jakiś nieplanowany samolot, który przyleciał do tajnej bazy. I nie miałam zamiaru specjalnie tego ukrywać. Potrzebowałam tylko trochę czasu.
W wejściu do celi Lokiego stało oczywiście dwóch strażników. Gdy zażądałam od nich wpuszczenia, zaczęli mnie wypytywać, czy mam taki rozkaz i od kogo. I kim do cholery jestem. Pokazałam przepustkę, którą dostałam na wejściu. Zeskanowali też moje odciski palców i siatkówkę oka. Potem mnie wpuścili.
W pokoju nie zmieniło się absolutnie nic. Te same meble, ta sama czystość, ta sama chuda, czarnowłosa sylwetka leżąca na łóżku. Śpiąca. Drzwi zamknęły się za mną bezgłośnie. Podeszłam dwa kroki, niepewna co robić, gdy nagle Loki wydał z siebie głos.
− Witam cię, Holly. Stęskniłęm się.
Bóg otworzył oczy i usiadł po turecku, jak jakieś dziecko. Uśmiechnął się.
− Nie sądziłem, że jeszcze mnie odwiedzisz.
Oparłam się o biurko stojące za mną.
− Też nie sądziłam, że jeszcze cię odwiedzę. A tym bardziej, że odwiedzę cię po to, żeby cię uwolnić.
Zielone oczy Lokiego na chwilę zabłysły, ale zaraz potem zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.
− Oczywiście. Nie dam się nabrać, kochana. Nie wiem, co chcesz w zamian za wolność, ale nie dam ci tego. A wiesz czemu? Bo wątpię, że możesz mnie uwolnić. − Wstał i podszedł. − Takie drobne, kruchutkie dziewczę… − wyszeptał, pochylając się i łapiąc delikatnie moją żuchwę.
Wyprostowałam się. Jego oddech ogrzewał mój policzek. Czułam od niego jedynie zapach mydła, ale i tak miałam wrażenie, jakby był to najpiękniejszy zapach, jaki kiedykolwiek…
Cholera, weź się w garść.
Nie daj się uwieść.
Zebrałam się w sobie. Chwyciłam jego rękę i odsunęłam od mojej twarzy, a potem pochyliłam się nad jego uchem.
− A jednak. Mogę to zrobić. A przysługa jest niewielka. Musisz tylko pomóc mi ratować Starka z rąk swojej córki.
− Córki? − Zaśmiał się. − Zmień informatora.
− Widziałam ją w wizji. A jej matką jest Angerboda, z którą przecież miałeś kiedyś krótki romans.
Loki znieruchomiał, a jego wzrok na chwilę się rozmazał.
− Ja i Angerboda? Córka? Nie wkręcaj mnie, mała ziemianko. Takie żarty mogą się dla ciebie skończyć…
− Nie żartuję. Nie widziałeś przecież już nigdy Anerbody po tamtej nocy. Odyn był wściekły i zaraz po urodzeniu kazał twoją córkę uwięzić w Helhaimie.
Jego wzrok się wyostrzył i żałowałam, że nie mogę zobaczyć teraz, o czym myśli.
− Hel moją córką? − zapytał beznamiętnie.
Pokiwałam głową.
− Przykro mi, że tak wyszło. Ale ona myśli, że ją opu…
− Szszsz. − Uciszył mnie gestem.
Odwrócił się i przez chwilę stał tak do mnie plecami. Było mi naprawdę przykro. Hel myślała, że Loki ją opuścił, a tymczasem on nawet o niej nie wiedział. Czy gdyby było inaczej, bóg kłamstwa nie pozwoliłby na taki los? Przygarnąłby ją i wychował?
Loki odwrócił się niespodziewanie, a mnie serce podskoczyło, gdy wyciągnął ręce.
Nie zaatakował mnie jednak.
− Musisz ze mnie tylko zdjąć te bransolety. Potem mogę się teleportować i załatwić sprawę Starka.
Pokręciłam głową.
− Muszę iść z tobą. Chcę mieć pewność.
Loki uśmiechnął się blado.
− I… nie obraź się, ale będę udawała, że mnie uprowadziłeś.
Bóg westchnął ostentacyjnie.
− Znowu?
− Obiecuję, że następnym razem to ja uprowadzę i zwiążę na krześle ciebie.
Czarnowłosy zmrużył powieki w uśmiechu. Zrozumiał tę wiadomość dokładnie tak, jak powinien. Także się uśmiechnęłam, a potem powoli wyszłam.
Loki uwiedziony, teraz czas uwolnić go tak, by podejrzenia nie padły na mnie.

Bruce Banner
− Jeśli przyciśniemy Laufeysona, praca pójdzie nam o wiele szybciej.
Westchnąłem ciężko i, marszcząc czoło, zdjąłem okulary, by położyć je na metalowy, stole zapełnionym papierami. Męczyliśmy się nad tą sprawą już od piętnastu godzin i czułem, że moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Potrzebowałem kofeiny. Dużej ilości kofeiny.
− Masz na myśli szantaż? − spytałem, patrząc na Starka, który uważnie wpatrywał się w trójwymiarowy hologram. Mrucząc coś pod nosem, kiwnął głową, po czym machnął ręką, a szkic prototypu broni zasilanej Tesseractem zniknął. Zamiast cyfrowego, bladoniebieskiego swiatła zapaliły się przyczepione do sufitu lampy. Syknąłem, przyzwyczajony do delikatnego mroku, który panował do tej pory w pomieszczeniu. Tony westchnął, po czym usiadł z głośnym plaskiem na obrotowym krześle.
− Może zagrozimy szybszym powrotem do Asgardu?
− Czy w ogóle można czymś zaszantażować bożka? Widziałeś, by kiedykolwiek Thor się czegoś bał? − zapytałem. Przyłożyłem dłoń do ust, gdy wyrwało się z nich ziewnięcie. Bogowie, zaraz usnę. − Tony, pomyślmy nad tym jutro…
− Nie − przerwał stanowczo, podnosząc się z krzesła. Szybkim ruchem zdjął ciemną marynarkę. − Mamy coraz mniej czasu, a broń nie jest nawet w fazie drugiej.
− Ale mamy już jakieś realne pomysły. To już coś. Do tej pory tylko Schmidtowi w 1943 udało się stworzyć broń o tak niewyobrażalnej mocy − zauważyłem, przypominając sobie opowieści Steva za czasów wojny. − Nie możesz wymagać od siebie za wiele.
Stark mruknął coś pod nosem. Brak snu działałał na nas dwóch. Ja byłem coraz bardziej leniwy, a Tony... wystarczyło powiedzieć coś źle, a zaraz wybuchał wściekły, po czym strzelał focha i nie odzywał się do mnie pół godziny. Ciężko było pracować w takich warunkach. A to z Holly śmiali się kilka dni temu.
− Jak ten skurczybyk to zrobił…
− Daj spokój, Tony. Idź spać. Niewielka ilość odpoczynku dobrze nam zrobi. Może wtedy wpadniemy na jakiś pomysł − zaproponowałem, wstając od stołu. Przeciągnąłem się. Coś pstryknęło mi w kręgosłupie. Oj, Bruce, z każdym dniem coraz bardziej się starzejesz…
− Ty idź ja jeszcze chwilę…
− Witajcie, moi drodzy!
Wraz z Tonym, który umilkł zaskoczony, spojrzeliśmy na drzwi. Otworzyły się automatycznie, wpuszczając nieproszonego gościa. Tony momentalnie cały się spiął, a ja uśmiechnąłem się, gdy tylko rozpoznałem jego twarz.
− Witaj, Ric − powiedziałem, gdy staruszek, podpierając się na drewnianej lasce, stanął przed nasza dwójką. − Co cię tu sprowadza o tak późnej porze?
− A, wiesz, jak to jest.
Machnął ręką, zdejmując przeciwsłoneczne okulary.
− Przyjechałem do Holly, ale ona gdzieś wyjechała z Chris i umieram z nudów w tych czterech ścianach. W dodatku ten pies sąsiadów tak mi działa na nerwy. Ugh. − Zatrząsł się.
− Holly wyjechała? − spytał zdziwiony Stark. − Nic mi nie mówiła…
− Och, powiedziałem "wyjechała"? − Ric zaśmiał się nerwowo, poprawiając jasną koszulę w kratkę. − Miałem na myśli, że poszły na zakupy. I podejrzewam, że prędko z nich nie wrócą.
Wymieniliśmy z Tonym podejrzliwe spojrzenia. Coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało i Starkowi najwyraźniej też.
− Wybaczy pan, ale…
− Przestań mi tu panować, młodzieńcze. Nie jestem aż taki stary − przerwał Ric.
Zaśmiałem się cicho, gdy przypomniałem sobie, ile ma lat. Alaric, podpierając się na lasce, podszedł do biurka, na którym znajdowały się pliki dokumentów.
− Mam nadzieję, że uda mi się was przekupić Starbucksem i pozwolicie zostać staruszkowi na dłużej − zażartował, machając dłonią w kierunku stołu, na którym faktycznie leżały dwie papierowe torby. Tony, nie czekając dłużej, rzucił się w stronę "łapówki".
− Czuj się jak u siebie Ric − powiedział, przykładając kubek z kawą do ust. Do moich nozdrzy momentalnie doszedł najpiękniejszy zapach na ziemi.
− To nad czym pracujecie? Holly mówiła, że to jakaś broń…
− To tajne − odparł Stark oschle, przełknąwszy płyn.
− Daj spokój, Tony. To dziadek Holly. Wątpię, że po godzinach dorabia jako jakiś szpieg czy coś. − Odpowiedziałem na pytanie staruszka mimo groźnego wzroku miliardera. − Pracujemy nad bronią o globalnym natężeniu zasilaną Tesseractem. Jest to…
− Spokojnie, Bruce. Nie zapędzaj się tak − przerwał mi Tony. − Tyle wystarczy.
Wywróciłem oczami i jednym machnięciem ręki sprawiłem, że broń ponownie ukazała się naszym oczom. Stark westchnął ostentacyjnie.
− Spokojnie, panie Stark. Holly mówiła mi już co nieco na ten temat.
− Zdziwiłbym się gdyby było inaczej − mruknął niewyraźnie brunet.
− Więc jak to ma działać?
− Jak pewnie słyszałeś o włóczni Lokiego, ta broń może zniszczyć każde stworzenie i zapanować nad jej umysłem. Dlatego musimy odrobinę zminimalizować tę moc, by trafiając w niepowołane ręce nie narobiła zbyt dużych szkód.
− Jakich na przykład?
− Po kilku ulepszeniach? Mogłaby, nie bezpośrednio, doprowadzić do zagłady Ziemi.
Ric gwizdnął przeciągle.
− No to ładnie. − W pewnym momencie klasnął w dłonie. − No to mam nadzieję, że carmel machiato smakowała, panie Stark. Zabieramy się do roboty.
− Wybacz Ric, ale nie sądzę…
− Niech mi pan wierzy, doktorze Banner, potrafię połączyć parę kabelków i używać klucza francuskiego. − Zachichotał pod nosem. Uśmiechnąłem się blado, opadając na krzesło, które delikatnie zaskrzypiło pode mna. − W młodości służyłem w Afganistanie. Byłem snajperem. Rozbroiło się parę bomb w swoim życiu.
− Tak, ale Teserract…
− Broń to broń. Nie ważne jaka, zawsze ma jakieś słabości.
Po raz kolejny tego wieczoru wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami z Tonym. Holly mi o tym nie wspominała i wątpiłem, by mojemu współpracownikowi również. A to była na pewno bardzo przydatna informacja.
Stark przyjrzał się uważnie staruszkowi. Już nie był tak spięty, jak na początku jego obecności, ale zachował nieufność. Choć dałbym sobie rękę uciąć, że się już wcześniej poznali i nie było powodów do nieufności.
− Tylko pamiętaj, Ric. My mamy złożyć tę broń. Nie rozbroić. − Zaśmiałem się, sięgając po parę kartek. Założyłem okulary na nos, a Tony zaczął klikać po trójwymiarowej klawiaturze.
− Spokojnie. − Alaric ponownie zachichotał. − To będzie jak masło z bułką.

Loki Laufeyson
Już po kilku godzinach świat wypełnił się czerwonym blaskiem. A przynajmniej mój pokój. Zatrzymałem się, kończąc rozgrzewkę, która miała mnie pobudzić i przygotować na walkę. Nie minęło kilka sekund, jak drzwi pokoju otworzyły się, a strażnicy wpadli do środka, celując do mnie ze swojej broni. W tej samej chwili bransolety blokujące moją moc otworzyły się i spadły na dywan bezgłośnie.
Nim dotarło do mnie, co się stało, rozległy się strzały.
Teleportowałem się, jednak nie wystarczająco szybko. Poczułem gęste ciepło spływające po mojej szyi.
W następnej chwili byłem już kompletnie gdzieś indziej. W centrum sterowania − pierwszym miejscu, które przyszło mi na myśl, że mogła tam być Holly. Cały sztab ludzi biegał w panice od ekranu do ekranu, od panelu do panelu. Dowódcy krzyczeli, wydawali rozkazy, pracownicy podawali sobie jakieś dane. Na zewnątrz słychać było uporządkowany krok biegnących jednostek wojskowych. Łup, łup, łup, łup. Lewa, prawa, lewa, prawa.
Nikt nawet nie zauważył, jak materializuję się w jakimś ciemnym kącie. Doskonale.
Nie musiałem szukać Holly przez długi czas. Natychmiast wychwyciłem wśród tłumu jej krzyk:
− To był wypadek! Wypadek! Puśćcie mnie! Mój szef się o tym dowie! Cholera!
Jacyś dwaj ochroniarze prowadzili do wyjścia, zmuszając do pochylania się do przodu. W ułamku sekundy znalazłem się za jednym z nich, tym, który wolną ręką trzymał kajdanki. Wyciągnąłem pistolet zza jego pasa i strzeliłem mu w tył głowy. Rozległ się huk, krew i mózg trysnęły na sukienkę i włosy Holly. Ta pisnęła. Ciało upadło na podłogę z głuchym łupnięciem.
Kiedy do drugiego mężczyzny dotarło, co się stało, znieruchomiał. Spojrzał mi prosto w oczy, a potem uniósł ręce i zaczął uciekać. Szybko złapałem Holly za ramię i przeniosłem nas.
Wszystko stało się tak szybko, że kiedy poczułem zimny powiew wiatru, z zaskoczenia i ulgi aż zakręciło mi się w głowie. Holly upadła na śnieg, próbując złapać oddech. Wydawało mi się, że mogłem usłyszeć szalone bicie jej serca.
Byliśmy już bezpieczni.
− Chris − wysapała. − Trzeba stamtąd jeszcze zabrać Chris.
− Poradzi sobie.
Wziąłem porządny wdech, napawając się zimnem wypełniającym płuca i oplatającym skórę. Poczułem wolność, jakiej nie zaznałem od tygodni. Nareszcie. Z łatwością podniosłem McCarter do pionu i wytarłem krew z jej policzka. Nie stawiała się. W jej oczach widziałem niedowierzanie, ale i bezgraniczną ekscytację.
− Złapią ją… wiedziała o planie, jeśli ją wypytają…
− ...powie, że nie miała z tym nic wspólnego i będzie to prawda. Nie mogę ryzykować i po nią wracać. Chyba jestem ci bardziej potrzebny niż ona, prawda? − Nie odpowiedziała, więc powtórzyłem: − Prawda?
Niechętnie pokiwała głową.
− Gdzie my właściwie jesteśmy? − zapytała.
Dookoła panowała ciemność. Jedynym źródłem światła był srebrny księżyc na niebie i delikatna, zielonkawa poświata − zorza polarna. Po niewidoczny horyzont ciągnęły się lodowe pustkowia.
− Północna Rosja, jak sądzę − stwierdziłem. Wzruszyłem ramionami.
Holly zaczęła się trząść, jakby dopiero po tym stwierdzeniu zrobiło się jej zimno.
− Jakbyś nie mógł wybrać Hawajów − burknęła.
Wywróciłem oczami z westchnieniem, złapałem ją za łokieć i… W następnej chwili byliśmy już na złotym brzegu, a za lazurowym oceanem rozlewał się blask zachodzącego słońca. Ciepłe, wilgotne powietrze otuliło nas jak koc.
− Cholera, Loki! − krzyknęła Holly i zachwiała się na nogach. Oparła się o mnie, lecz natychmiast odskoczyła.
− Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem − oznajmiłem.
Holly zasłoniła twarz dłońmi, ponownie próbując się uspokoić. Niezbyt dobrze znosiła teleportację, zresztą tak samo jak większość ludzi. Dopiero po kilku sekundach odetchnęła i rozejrzała się. Niewątpliwie spodobało jej się to miejsce.
− Szkoda, że wcześniej cię nie poznałam. Nie musiałabym tyle przepłacać za samoloty i autobusy na wakacjach.
Uśmiechnąłem się, ona również. Kiedy jednak na mnie spojrzała, spoważniała. Zająknęła się.
− Twoje… twoje ucho.
Uniosłem lekko brwi, ale szybko mi się przypomniało. Jedna kula mnie dosięgnęła. To nie było nic wielkiego. Ledwo drasnęła moje ucho. Nie czułem wcale bólu. Takie coś było niczym w porównaniu do tortur, które niegdyś musiałem przechodzić za swoje występki. Było niczym w porównaniu z bólem, który czułem, tyle razy raniąc Thora.
Pokręciłem głową.
− Nic takiego. Co teraz? − zapytałem. − To całkiem miłe miejsce, moglibyśmy skorzystać z samotności, trochę się odprężyć…
Spojrzałem na nią wymownie i zapraszająco rozłożyłem ramiona.
Holly prychnęła, ale widziałem w jej oczach zmieszanie. Policzki lekko się zaróżowiły, choć widać to było tylko po jednej stronie twarzy, ponieważ drugą znaczyły smugi krwi tamtego strażnika.
W tej chwili uderzyło mnie, że była taka… ludzka. Tak pełna sprzeczności. W jednej chwili niemal mi groziła i sama bawiła się w tę grę flirtu, a w następnej peszyła się na jakiekolwiek aluzje do seksu. To było takie typowe. Typowe, a jednak w pewien sposób wyjątkowe. Działało na mnie w sposób, w jaki nie chciałem, by działało.
Przyszło mi na myśl, że może dlatego mój brat tak upodobał sobie ludzi. Bo byli do nas tak podobni. Te same pragnienia, emocje, plany, marzenia i nadzieje, tylko że w dużo kruchszym i słabszym ciele.
Taki romans musiał być znacznie bardziej ekscytujący. Nad człowiekiem tak łatwo można było zapanować. Jednocześnie tak łatwo i tak trudno było go posiąść. Ich ciała były tak słabe, ale wola walki niemal nie do złamania.
Holly zagryzła wargę, patrząc w stronę morza i zachodzącego słońca, a ja zacząłem się zastanawiać, czy potrafiłbym ją złamać. Czy umiałbym doprowadzić ją do szaleństwa, kompletne poddać mojej woli, omamić. Wydawała się tak bezbronna, a jednak w tych dwóch sytuacjach, kiedy przyszła do mojej celi, pokazała swoją odwagę. Drzemała w niej ogromna siła. Dotarło do mnie, że pragnąłem się przekonać. Przekonać na własnej skórze, jak by to było zapanować nad taką siłą i zniewolić ją za pomocą słów oraz dotyku.
Jakby słysząc moje myśli, Holly nagle zaczęła się rozbierać. Serce mi podskoczyło. Przeraziłem się, że może naprawdę słyszała moje myśli i marzenia, ale ona powiedziała tylko niewinne:
− Nie wiem, jak ty, ale ja MUSZĘ się wykąpać w tej wodzie. Masz rację, przydałoby się trochę relaksu.
Uśmiechnąłem się.
Naprawdę jej nie rozumiałem.
− Ja załatwię Tesseract. Bez niego ani rusz.
− Powinien być na najniższym piętrze kompleksu − stwierdziła Holly, zsuwając sukienkę. Jej szczupłe ciało niemal jaśniało w ciepłym blasku słońca. Wydawało się idealne. Miękkie, rozpalone i gładkie. − Pewnie za jakimiś superstrzeżonymi drzwiami. Tylko uważaj, podobno powstały już pierwsze prototypy broni opartej na tym kamyku.
− Wygląda na to, że mogę nie przeżyć − zażartowałem. − Może buziak na pożegnanie?
− Żebyś już przestał o tym gadać.
I ku mojemu zdziwieniu McCarter podeszła, wzięła moją twarz w dłonie i pocałowała w usta. Po dwóch sekundach chciała już się odsunąć, wyczułem jej niepewność. Chwyciłem więc jej biodra i przyciągnąłem tak blisko, że stykaliśmy się ciałami. Wpiłem się w jej usta z całym żarem, jaki trzymałem w sobie od kiedy zobaczyłem w niej to coś, od kiedy zaczęła pogrywać ze mną jak równy z równym. Dziewczyna już trochę bardziej się odważyła i oddała pocałunek. Czułem pod palcami jej ciepłą skórę, czułem, jak niemal drży. Ledwo łapała oddech.
Och, jak ja kochałem doprowadzać kobiety do takiego stanu.
Naparłem na nią trochę bardziej, przechodząc z pocałunkami na jej żuchwę, a potem na szyję.
A potem zmusiłem się do teleportowania. Ciepło ciała Holly zniknęło, zastąpione przez chłód i pustkę.
Musiałem. Musiałem odzyskać Tesseract. Dopiero potem mogłem wrócić do niej.



No. Wakacje od pisania się skończyły, koniec z obijaniem. Robota ruszyła :D 
Kolejne rozdziały, tak jak wcześniej, będą się pojawiały co dwa tygodnie w soboty (ewentualnie niedziele). Postaramy się nie zawalać terminów, tylko wziąć tyłek w troki i pisać jak małe robociki xd
Więcej do powiedzenia chyba już nie ma, no bo co jeszcze?
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :)
Życzę miłego dnia!

Dodatkowo kilka spraw organizacyjnych, jakby kogoś obchodziły: 
1. Zbliża się pierwszy roczek tego bloga i pomyślałyśmy z Lorą, że z tej okazji zamówimy nowy szablon. Tak tylko mówię.
2.  Nie wiem, jak będzie wyglądała sprawa z "50 pierwszych randek", jako że pisze to tylko Lora, więc nie mam na to wpływu. Ale z tego, co pamiętam, to miała się za to niedługo zabrać :) Jakby co, będziemy dawały znać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest tu mile widziany :)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis