Holly McCarter
Wpatrywałam się przez
okno w smutne, szare niebo. Kolejna noc przemijała i prawie nastawał
nowy dzień. Mimo bardzo wczesnej pory samochody i piesi już przemierzali
drogi. Ten codzienny widok sprawił, że po raz pierwszy zatęskniłam za
byciem jednym z tych ludzi. Niewyspanych i siorbiących kawę z
papierowych kubków, i nawet przeklinających szefa za to, że wstają tak
wcześnie. A najbardziej tęskniłam za przyjaciółmi i za domem. Za moją
poduszką w kotki, za pękniętym lustrem w łazience, za wyszczerbionym
kubkiem od Christeen i za jej obrazami kurzącymi się w kątach sypialni.
Słysząc na zewnątrz kroki Lokiego, bałam się, że już do tego nie wrócę.
Albo wrócę, lecz zbyt dużym kosztem – kosztem przyjaciół lub własnego
zdrowia.
Pokręciłam głową, odganiając ponure myśli. Nie wyszło.
Nie spałam w końcu
od dwóch dni, spodziewając się, że przyjaciele przyjdą po mnie w każdej
chwili. Bałam się też Lokiego. Kiedy tylko choć na sekundę zamykałam
oczy, nawiedzał moje myśli, nie pozwalając zasnąć.
Mój brzuch domagał
się jedzenia. Zapach nietkniętej jajecznicy praktycznie już zniknął, ale
kiedy patrzyłam na to żółciutkie, usmażone jajko... czułam się jak
Jezus kuszony przez szatana podczas modlitwy w Ogrójcu. Nie mogłam
jednak ulec. W końcu, nie mogąc już wytrzymać, wstałam i zamaszystym
ruchem zrzuciłam talerz na ziemię. Nie roztrzaskał się, niestety, ale
zawartość wylądowała na panelach.
– Fakaj się, jajecznico.
Czekałam kilka
minut, aż Loki wpadnie z furią, pytając, co ja wyrabiam, ale nie
usłyszałam nawet szmeru. Podeszłam więc do drzwi. Przyłożyłam do nich
ucho, ale nie dotarł do mnie żaden dźwięk. Cichutko otworzyłam drzwi.
Najwyraźniej mężczyzna uznał, że nie będę miała odwagi do ponownej
ucieczki i nawet mnie nie zamykał. Wyszłam na korytarz, rozglądając się
dookoła.
Mój porywacz
znajdował się w pomieszczeniu, które musiało być salonem całkowicie
skąpanym w cieniu. Nie czekając dłużej, weszłam do środka. Chciałam
zrobić to normalnie, pokazać, że go się nie boję, jednak mimowolnie
zrobiłam to najciszej, jak umiałam. Prawie że na palcach stanęłam przed
mężczyzną, którego czarnowłosa głowa była odchylona lekko do tyłu.
Oddech był równy i spokojny, a pod zamkniętymi powiekami jego oczy
poruszały się gwałtownie.
Spał. Co więcej − śnił!
W tej chwili to, że
bóg taki jak on też potrzebuje snu, wydawało mi się absurdalne. Uwięził
mnie, nawet nie zamknąwszy drzwi od pokoju, a potem tak po prostu uciął
sobie drzemkę. Wydawało mi się, że powinien chociażby jechać ciągle na
kawie i energetykach, byle nie spuszczać mnie z oka.
Cóż... albo nie miał mnie za jakiekolwiek niebezpieczeństwo, albo to była część jakiegoś superskomplikowanego, chorego planu, który tylko on zrozumie.
W każdym razie
miałam zamiar wykorzystać to, że się wydostałam. Nawet jeśli miałoby to
oznaczać tylko rozprostowanie nóg i rozejrzenie odrobinę, nie narażając
się na gniew Lokiego.
Westchnęłam i
odeszłam trochę dalej od sofy. Nie mogłam się jednak powstrzymać od
tego, żeby spojrzeć na boga z odległości. Na jego długie nogi kończące
się gdzieś pod stołem, unoszącą się równomiernie klatkę piersiową,
splecione ramiona, długie palce, spiczasty nos i podbródek oraz założony
za ucho czarny kosmyk włosów.
Ciekawe, o czym śnił?
Czy o kimś, kogo kochał? Kogo nienawidził? Może właśnie przeżywał
najpiękniejsze chwile życia, najskrytsze marzenia, a może najgorsze z
koszmarów? Z resztą... czego może się bać ktoś taki jak on? Może w ogóle
czegokolwiek? Im więcej pytań się pojawiało, tym większą miałam
świadomość, że tak na prawdę nic nie wiem o tym, z kim się mierzę. Kto
śpi przede mną bezbronny jak dziecko. Ile osób oddałoby życie za szanse
przebywania przy nim w takiej chwili. Ile osób w takiej chwili wtuliłoby
się w niego, ile odsunęło zbłąkany kosmyk z czoła, a ile poderżnęło
gardło.
Nagle podskoczyłam,
usłyszawszy cichy syk. Nie dochodził od strony Lokiego, więc
dezorientowana rozejrzałam się po salonie, jednak nie zauważyłam nic
wyjątkowego. Ot, skromny salonik z prześliczną postarzaną szafą o
rzeźbionych drzwiach stojącą obok wejścia. W pierwszej chwili miałam
ochotę palnąć się w łeb, gdy przyszła mi myśl, że ów dziwny dźwięk
dochodzi właśnie stamtąd. Niby co... Loki trzyma w szafie węża? Przecież
to śmieszne i dziwne nawet jak na niego. Im dłużej jednak wpatrywałam
się w szafę, tym bardziej miałam wrażenie, że bije od niej jakby lekka
błękitna poświata.
"No nie... to nie
może być..." − pomyślałam, podchodząc powoli. Dziwny blask ponownie
oślepił mnie, zwiększając tym moją ciekawość. Czując, że nie mam innego
wyjścia, zignorowałam cichy głosik w sercu, który mówił mi, by spieprzać
stąd jak najdalej. Posłuchałam za to głosu, który dobiegał z wewnątrz i
był wyraźniejszy niż wszystko inne. Który wręcz rozkazywał, bym
otworzyła tę szafę i posiadła moc Tesseractu. Może dzięki niemu uda mi
się stąd uciec? Tylko czy Loki byłby tak głupi?
Złapałam klamkę i uchyliłam drzwi.
Czy to ma znaczenie?
Chciałam go zobaczyć. Chciałam dotknąć. Chciałam poczuć jego moc przy
sobie, niczym wciąż bijące serce trzymane w rękach.
Błękitny blask
oślepił mnie na chwilę, a ja poczułam dreszcz. Na oślep wyciągnęłam
rękę, a świat przede mną utonął w bieli... Uszy wypełniła burza głosów. I
nagle zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Moja moc. Miałam wizję.
Krzyknęłam. Poczułam
drganie w gardle, ale do moich uszu nie dotarł nawet szmer. Czułam pod
palcami palący ogień sześcianu, ale nie mogłam go wypuścić. Krzyczałam
dalej, zapadając się w biel jak w niekończące się góry piórek...
I nagle wszystko
zniknęło. Uderzyłam o podłogę, dysząc. Na ramionach wciąż czułam mocny
ucisk palców, choć Loki stał metr ode mnie, oddzielając mnie od
zamkniętej szafy.
Kiedy kręcenie w
głowie ustało i spojrzałam na twarz Lokiego, jego wspomnienia spłynęły
na mnie jak fala, w której zaczęłam tonąć.
Thor Odinson
Nasz plan przesunął się w
czasie, gdy dotarło do nas, że musimy się martwić o zdrowie nie tylko
nasze ale i śmiertelników przebywających w hotelu "Hollywood". Co prawda
pełnego bezpieczeństwa zapewnić im nie mogliśmy, a ewakuacja była
wykluczona, bo za dużo byłoby z tym zamieszania. Postanowiliśmy więc
zaczekać z akcją do drugiej rano, kiedy wszyscy zasną albo chociaż
zamkną się w bezpiecznych pokojach. Dodatkowym plusem było, że Loki
niemal na pewno o tej godzinie spał. Były rzeczy, które czasem
przestawały mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, tak jak jedzenie albo
chociaż kontakty z innymi ludźmi, ale sen do nich nie należał. Mój brat
prawie nigdy z własnej woli nie zarywał nocy. Sen był dla niego
świętością... dlatego też największym utrapieniem była dla niego
bezsenność.
Żeby nie siedzieć
bezczynnie do tej późnej pory, szukaliśmy w okolicy hotelu miejsca, z
którego z ukrycia moglibyśmy obserwować pokój Holly i Lokiego. Stark w
tym czasie, wykorzystując swoją sławę i charyzmę, wyciągnął od
recepcjonistki informację o pokoju, w którym przebywali, a po krótkiej
kłótni z nami zakwaterował się piętro nad nimi. Krótko po tym
znaleźliśmy dobry punkt obserwacyjny z ogrodu na dachu jakiegoś budynku,
gdzie pozycję z lornetką zajął Bruce. Ja i Steve zakradliśmy się do
hotelu niepostrzeżenie i schowaliśmy w wynajętym mieszkanku. Wyglądało
jak jakaś obskurna dziura − nic dziwnego, że Stark tak się opierał.
Wszystko było takie minimalistyczne, szare i smutne. Żadnego złota,
żadnych roślin, żadnych wielkich, otwartych przestrzeni, strzelistych
kolumn, służących... Jakie szczęście, że nie musieliśmy tu na długo
zostawać.
Kiedy wreszcie
nadeszła upragniona godzina, napięcie było niemal namacalne. Powietrze
za oknem stało się ciężkie i lepkie, a w oddali niebo co chwila
rozświetlały pioruny. Zbierało się na burzę, a ja wcale nie byłem tym
zaskoczony.
Pierwszy etap − ratowanie Holly.
Steve wstał z sofy i powoli wypuścił powietrze z płuc.
− Wszyscy gotowi? − zapytał przyciszonym głosem, żeby Loki go nie usłyszał i nie rozpoznał. − Bruce?
− Na pozycji −
odezwał się jego głos w urządzeniu, które musiałem wcześniej wsadzić do
ucha. Było cholernie irytujące, ale jeśli mogło pomóc... musiałem to
zignorować.
Podeszliśmy do okna i
z pomocą liny, którą przywiózł Bruce, ja i milczący Steve spuściliśmy
się piętro niżej, do pokoju, w którym trzymana była Holly. Na szczęście
okno było otwarte, więc z łatwością się tam dostaliśmy. Najpierw stopy w
środku postawił Steve i zanim zdążyłem zapytać, czy jest bezpiecznie,
już zniknął wewnątrz. Pozostała jedynie powiewająca pożółkła firanka.
Potem sam zszedłem na dół, z łatwością ignorując wysokość i ulicę, która
rozciągała się pode mną. Kiedy wskoczyłem do środka, poczułem
jednocześnie ulgę i przerażenie. Holly siedziała przywiązana
prześcieradłami do krzesła na środku pokoju. Jej oczy zakrywała opaska, a
usta miała zakneblowane. Steve już wyszedł z pokoju i zamykał drzwi,
zostawiając uwalnianie Holly mnie.
Natychmiast odstawiłem młot koło nogi krzesła i zerwałem opaskę z oczu przyjaciółki. Jęknęła z bólu cicho.
− Wybacz − szepnąłem, a potem już ostrożniej wyjąłem knebel.
− Lokiego nie ma − oznajmiła głośno, żeby Steve ją usłyszał. − Uciekł. Nie wiem, może wiedział, że tu będziecie.
Była zaskakująco
spokojna, zważając na to, że została przywiązana do krzesła i
zakneblowana. Co to bydlę jej zrobiło?! Zahipnotyzowało?
− Nic ci nie jest, Holly? Loki coś ci zrobił?
Pokręciła głową.
− Jest w porządku...
to znaczy... − Wyraźnie się wahała przed powiedzeniem czegoś. − Długa
historia, opowiem później... tylko weźcie mnie z dala od tego miejsca.
Kiwnąłem głową, a potem odwiązałem jej ręce. Kiedy tylko skończyłem, w drzwiach pojawił się Steve.
− Czysto.
Na jego widok Holly wstała z krzesła i rzuciła się w jego otwarte ramiona. Steve objął ją z szerokim uśmiechem.
− Dobrze widzieć cię całą i zdrową.
− Dzięki, że przyszliście.
Ja jednak wciąż nie
byłem spokojny o to, czy Holly była cała i zdrowa. Loki nie lubował się w
fizycznych torturach; jego konikiem były psychologiczne gierki,
zagrania, które łamią wolę ludzi i doprowadzają ich do rozpaczy. Miałem
nadzieję, że nie wypróbował żadnej z nich na Holly, choć szansa była
niewielka. W końcu była jego zakładniczką.
− Steve, co się dzieje? − usłyszałem nagle głos w słuchawce.
− Loki zwiał − oznajmił Kapitan. − Ale z Holly wszystko w porządku.
− Dzięki Bogu...
Loki Laufeyson
Wyszedłem z hotelu,
nim zobaczyłem blask przecinającej niebo błyskawicy i usłyszałem
rozdzierający powietrze huk. Uśmiechnąłem się pod nosem i założyłem na
głowę kaptur czarnego płaszcza. Gdy zobaczyłem już, jak Steve opuszcza
się na linie do pokoju, w którym związałem Holly, ruszyłem chodnikiem
przed siebie, nucąc po cichu melodię.
Mój plan
diametralnie uległ zmianie. Z początku miałem ochotę wykląć siebie za
moją głupotę i nieodpowiedzialne zachowanie, które stworzyło mi niemały
problem. Nie powinienem nie doceniać tej śmiertelniczki − miała iście
samobójcze zapędy, a to właśnie w ludziach było najniebezpieczniejsze.
Jednak i tak w duchu gratulowałem sobie szybkiego myślenia.
Przeznaczenie musiało mnie uwielbiać, skoro dało mi w ramiona akurat tę
midgardkę. Choć na początku byłem nią znużony, a jej myśli były
chaotyczne i nie wynosiłem z nich nic pożytecznego, to potem... po
sytuacji z Tesseractem wszystko się zmieniło.
Podążałem jedną z
najbardziej tłocznych ulic Nowego Jorku. Nie trwało to jednak długo.
Wolałem nie kusić losu i po chwili skręciłem w najbliższy zaułek, by tam
móc się bez przeszkód teleportować. Na chwilę przystanąłem, by
przywołać Tesseract. W ułamku sekundy znalazł się w moim posiadaniu. Do
tej pory nie mogłem zrozumieć, jak znalazł się w hotelu. Przecież nie
jestem idiotą. Nie pozwoliłbym, by znalazł się przy jakimkolwiek moim
wrogu.
Nie miałem pojęcia, jak
ta dziewczyna sprawiła, że znalazł się w szafie. W szafie! Tak potężna
broń, która mogła sprawić, że zmiótłbym Ziemię w pył.
Oczywiście, głupia
midgardka, musiała sięgnąć po moją broń. Nie wiedziałem, co władało nią w
tamtej chwili, gdy sięgała Tesseractu. Jej myśli były niejasne.
Słyszałem głosy, które mówiły w nieznanym mi języku. Jeszcze bardziej
wstrząsnęło mną to, co się działo w jej głowie, gdy dotknęła już
kamienia.
Widziała mnie.
Nie wiedziałem, jakim cudem widziała mnie, gdy byłem jeszcze posłuszny
Odynowi. Ale w jej umyśle widziałem te wszystkie obrazy... Przybycie do
Asgardu, moje pierwsze nauki jazdy konno, nieudolne lekcje walki wręcz,
walki bronią; nauki podstaw zaklęć Friggi. Koronacja Thora, która
została przerwana z mojej winy. Nie mogła o tym wiedzieć! Chyba że Thor
się wygadał, ale nawet ten burak nie wiedział o wszystkim, co widziała
ta midgardka. Widziałem ich twarze. Czułem uczucia, które wtedy mi
towarzyszyły. I wtedy do mnie dotarło, że musiała być jednak kimś więcej
niż zwykłą śmiertelniczką.
Jednak nie mogę być
stuprocentowo pewny, na czym polega jej moc. Czułem, że jest potężna.
Śmieszyło mnie w tym wszystkim, że ci "bohaterowie" nie mają pojęcia, z
kim współpracują. Najwyraźniej musiała mieć poważny powód, by to
ukrywać. Musiała mieć ją od dawna i nauczyła się ją kontrolować, skoro
nic nie wyczuli. Chociaż to mnie wcale nie zdziwiło.
Prychnąłem i teleportowałem się do opuszczonej kamienicy. Musiałem w spokoju obmyślić cały mój plan.
Jaka to byłaby strata, gdyby moc tej śmiertelniczki pozostała nieużyta.
Właśnie znalazłam Twojego bloga i jestem oczarowana! *.*
OdpowiedzUsuńŻyczę chęci i weny do pisania^^
Dziekujemy c;
Usuń