niedziela, 17 kwietnia 2016

Prolog

Witamy wszystkich serdecznie!
Autorkami tego opowiadania oraz bloga jesteśmy my - Lora Maravilles oraz Lapidarna. Historia, którą chcemy Wam przedstawić, jest fanfiction do filmów z serii o Avengers, niektórzy bohaterowie zostali jednak wymyśleni na potrzeby fabuły.
Z racji tego, że prowadzimy ten blog wspólnie, rozdziały będą się pojawiały tylko 1-2 razy w miesiącu, ale żadnych zobowiązujących terminów nie podajemy.
Mamy nadzieję, że prolog Was zaciekawi i zostaniecie na dłużej, aby móc śledzić dalsze losy głównej bohaterki Holly oraz Avengersów :)
To tyle słowem wstępu.
Miłego czytania!

Białe, jaskrawe światło lampy, które przez te wszystkie tygodnie zastępowało mi ciepłe słońce, było ostatnim widokiem. Potem w moje ciało (nie potrafiłem nawet określić, gdzie… może w rękę?) wbiła się igła, a świat, łącznie ze strachem i bólem, zniknął w kojących ciemnościach.
Tym razem jednak coś było nie tak. Inaczej.
Mogłem myśleć. Byłem świadomy, choć nie miałem ciała, a moje zmysły nie działały. Czułem się jak w ciemnej klatce – jednocześnie małej i ciasnej, jakby oplatała moją skórę lub wręcz nią była, oraz ogromnej i nieprzeniknionej… nieskończonej. Potem powoli znów zacząłem czuć. Najpierw powróciło do mnie ciało, lecz bez bólu i w ogóle jakieś obce. Wciąż jednak mimo otwartych oczu nie mogłem widzieć. Wyciągnąłem ręce i stawiałem kroki gdzieś po omacku, ale nie czułem ani podłoża, ani powiewu powietrza – jakbym był nigdzie. Nie wiem, na czym opierały się moje stopy, bo nie czułem nawet ciężaru. Wszechświat był skąpany w idealnej ciszy i ciemności.
A potem wszystko wybuchło tak nagle, że chyba się dowiedziałem, jak to jest przyjść na świat. Upadłem na kolana, dysząc ciężko. Zacisnąłem powieki i zatkałem uszy, nie mogąc znieść tego natłoku dźwięków – szumu powietrza, mojego oddechu i plusku wody w oddali. Leżałem chwilę, trzęsąc się jak małe dziecko, ale w końcu musiałem wziąć się w garść.
Powoli odsunąłem drżące ręce od uszu i oparłem je płasko na podłożu. Pod opuszkami poczułem szorstki dywan i to zbiło mnie z tropu.
Jeszcze przed kilkoma minutami leżałem przywiązany do zimnego, metalowego stołu. Pusty, cierpiący i całkowicie obnażony z godności. Gdzie byłem teraz? Śniłem?

Otworzyłem oczy i to, co zobaczyłem, wprawiło mnie w osłupienie. Jedyna barwa, którą widziałem, to smutna, błękitna szarość. Nic więcej. Widok rozciągający się za wielkimi oknami bez szyb był jak wyciągnięty z “Władcy Pierścieni”. Wielka, gigantyczna jaskinia, u wyjścia której do środka wpływał wodospad. Na wprost przed moimi oczami rozciągały się kamienne mury i schody przypominające ruiny, a w ścianie groty ciągnęły się szeregiem wysokie, łukowate okna, które łączyły poszczególne części “zamku”. Dno skrywało się w głębokim cieniu.
Nie wiedziałem, czy to mój mózg tworzył dziwne, niesamowite obrazy pod wpływem tak częstego zapadania w śpiączkę, czy może tym razem wstrzyknęli mi coś innego, na przykład jakiś eksperymentalny narkotyk. Bo jeśli to drugie, to w życiu nie byłem na lepszym haju.
Wstałem i z ulgą wciągnąłem w płuca chłodne, wilgotne powietrze, a kiedy wypuściłem je przez usta, przede mną utworzył się biały obłok.
Czymkolwiek to miejsce było, przynajmniej nie wypełniało go cierpienie. Ból dobiegł końca i najwyraźniej wszystkie moje organy znów pojawiły się na swoim miejscu, jakby nic się nigdy nie stało. Nawet lepiej. To było jak nowe ciało, nieużywane, choć w pełni sprawne i doskonałe… cóż, doskonalsze niż przed torturami.
– Anthony.
Odwróciłem się na pięcie zaskoczony. Najwyraźniej nie byłem tu sam. Kilka metrów przede mną, częściowo w cieniu kamiennych murów, a częściowo w szarobłękitnym świetle niebieskich pochodni, stała kobieta. Młoda i piękna – może nie aż tak, jak dziewczyny, z którymi wcześniej sypiałem, ale wyróżniała ją delikatnie azjatycka uroda. Okrągłe rysy twarzy, różowe usteczka i proste, czarne włosy rozrzucone na białym futrze, które okrywało jej ramiona i opadało aż do ziemi, zakrywając jej sylwetkę. Wyglądała trochę dziecinnie, ale miała wyniosłą i zimną twarz, która ją postarzała. Futro, przypominające ostre igły lodu, potęgowało to.
Pomimo niższego wzrostu spojrzała na mnie z góry i z taką wyższością, że poczułem potrzebę bycia na każde jej skinienie. Po raz pierwszy chciałem dostawać rozkazy, a nie je wydawać.
– Okej – zaśmiałem się nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć, a kobieta zmarszczyła ciemne brwi ze dziwieniem i złością.
– Bawi cię coś, śmiertelniku?
– Tak – odpowiedziałem, jakby właśnie zapytała mnie, czy niebieski i żółty daje zielony. – To miejsce. Co to w ogóle jest, jakieś średniowieczne ruiny na księżycu? – spytałem, rozkładając ręce. – Gramy w jakimś cholernym czarno-białym filmie czy co?
Azjatka zgromiła mnie wzrokiem i wiedziałem już, że mam przechlapane. W kilku korkach znalazła się przede mną. Nim zdążyłem zareagować, jej dłoń wystrzeliła spomiędzy połów płaszcza i zacisnęła się na mojej szyi z siłą trzech dorosłych mężczyzn. Cofnąłem się o kilka kroków. Poczułem wbijający mi się w udo brzeg okna i zatrzymałem się. Kobieta natomiast  popchnęła mnie do tyłu jeszcze mocniej… Przechyliłem się przez okno tak bardzo, że gdyby nie trzymała mojego gardła, spadłbym w przepaść. Uczepiłem się jej drobnego przedramienia, próbując złapać oddech niczym ryba wyjęta z wody.
– Posłuchaj mnie uważnie, Stark. Jeśli cię puszczę, spadniesz dwadzieścia metrów w dół i twoje ciało rozerwą ostre skały. Potem twoje resztki poniesie potok, ale będziesz żył i będziesz czuł każdą najmniejszą cząstkę swego ciała… a wiesz dlaczego? Bo nie żyjesz.
Płynnym ruchem wciągnęła mnie do środka i rzuciła na posadzkę. Wciąż czułem jej lodowate palce na gardle, choć powietrze swobodnie wpłynęło do płuc. Zakaszlałem, wbijając paznokcie w szary dywan.
Co się tu, kurwa, dzieje?!
Kobieta stała przy oknie, jakby nic się nie stało, omiatając mnie wzrokiem.
– Jak to nie żyję? – wycharczałem z trudem.
Spojrzała na mnie zdziwiona. Niespodziewanie zaśmiała się perliście i tak dziewczęco, odrzucając głowę do tyłu, jakbym właśnie opowiedział świetny żart.
– Jak to? – powtórzyła. – A myślałeś, że ile jeszcze będziesz żył, nie mając serca? Chyba nie wierzyłeś, że wyjdziesz z tego cało. Biedny Tony… Niby jesteś geniuszem, a wiesz tak niewiele. – Zrobiła pauzę, podczas której spoważniała. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Mogę zwrócić ci życie i stan sprzed tortur, ale potrzebuję twojej pomocy.
Podeszła do mnie z przodu i ukucnęła tak blisko, że śnieżnobiałe futro musnęło mój policzek. Zakręciło mi się w głowie. Złapała mój podbródek i uniosła głowę, a ja patrzyłem na nią tępo, jakbym był kompletnie pijany. Uśmiechnęła się tryumfalnie.
– Zgadzasz się?
Otrząsnąłem się. Wyrwałem się, wstałem i cofnąłem o krok, podnosząc dłonie, jakby to mogło stworzyć nieprzenikalny mur między nami.
– Jakiej pomocy? Gdzie ja w ogóle jestem? I kim ty jesteś?!
Kobieta wstała i ruchem głowy odrzuciła włosy na plecy.
– Hel, władczyni Helheimu. Twoja jedyna szansa na ratunek.
Dziwniej już chyba być nie mogło.
Helheim. Thor coś o tym wspominał.
– Chcesz mi powiedzieć, że trafiłem do jakiegoś nordyckiego Hadesu? – Prychnąłem. Uniosłem brwi. Hel milczała, ale jej wzrok mówił wszystko: “odezwij się tak jeszcze raz, to będziesz cierpiał wieczność”.
Nie chciałem cierpieć ani chwili dłużej. Chciałem tylko wrócić do domu, napić się i zabawić z jakąś dziewczyną albo najlepiej dwoma. Nie wątpiłem, że jestem martwy. To by tłumaczyło idealnie gładką skórę, z której zniknęły nawet rany i blizny, które miałem przed dostaniem się na tę drugą Ziemię. To by tłumaczyło tamto dziwne uczucie, gdy znajdowałem się w pustce. To by tłumaczyło wszystko.
– Co chcesz, bym zrobił?
– Musisz być moimi oczami i uszami w Midgardzie.
Pokręciłem głową.
– O nie, nie! Prędzej zrównam tę chorą planetę z ziemią, niż postawię na niej stopę.
– Na to też będzie czas – odparła spokojnie Hel.
Zamarłem z otwartymi ustami.
Wiedziałem, że coś do mnie powiedziała i wiedziałem co, ale nie mogłem sobie tego uświadomić i poukładać w głowie w sensowną całość.
Zacisnąłem powieki i przyłożyłem dłoń do czoła, jakby to mogło pomóc mi myśleć. Niech ktoś mi naleje whiskey! Próbowałem przetrawić te wszystkie informacje, atakujące mnie co chwila jak natrętne komary, ale nie mogłem ich uchwycić. Myśli znikały tak szybko jak się pojawiały.
– Będziesz mógł zniszczyć Ziemię, jak tylko oddasz mi tę jedną przysługę – powtórzyła bogini.
– Jak długo? – spytałem.
– Ile będzie trzeba.
Westchnąłem głęboko. Co robić? Jaki miałem wybór? Albo być jej zwiadowcą przez jakiś czas, a potem wrócić do domu i zetrzeć tę pieprzoną drugą Ziemię na proch, albo skończyć na dnie wąwozu. Super. Dawno się tak nie bawiłem.
– Trzy miesiące – powiedziałem, otworzywszy oczy. – Trzy miesiące będę na Ziemi, a potem wracam do domu. I… – dodałem, unosząc palec. – Chcę z powrotem mój pierścień. Ten dzięki któremu się tam znalazłem.
Hel wydęła usta, a potem skinęła głową. Wiedziłałem, że właśnie zawarłem pakt z cholernym diabłem.
– Dobrze.

Holly McCarter

– Jesteś silna, mała. Damy radę...
Uśmiechnęłam się smutno i spojrzałam na jego twarz. Była niesamowicie spokojna. Jakby żadnego zawału serca nie było, a dziadek odwiedził ten szpital tylko po to, by poplotkować z pielęgniarkami i przenocować na niewygodnym łóżku w przerażająco białym pomieszczeniu, które wręcz przesiąknięte było mdłym zapachem lekarstw. Pocałowałam go w czoło, dłonią odgarniając pojedyncze kosmyki siwych włosów. Po chwili z całych sił ścisnęłam jego szczupłą, pomarszczoną dłoń i spojrzałam na zegarek, który znajdował się na moim nadgarstku. Westchnęłam, gdy zorientowałam się, że za pięć minut wybije północ.
Siedziałam tu już kilka godzin. Zmęczenie jak na zawołanie dało o sobie znać. Niechętnie puściłam szczupłą dłoń mężczyzny, po czym sięgnęłam po torebkę leżącą na krześle. Nie chciałam zostawiać dziadka, jednak wiedziałam, że teraz i tak nic nie zrobię. Byłam bezsilna, a Ric tylko by się na mnie zdenerwował, że kolejną noc spędziłam na krześle przy jego łóżku. Pogorszyłabym tylko jego stan, a tego chciałam uniknąć. Pragnęłam, by w pełni wyzdrowiał. By wrócił do domu i był ze mną. Może i było to egoistyczne, ale chciałam, by znowu powiedział, że dam radę. Że Jestem silna. Kiedy to mówił, czułam, że ktoś na mnie liczy, na mnie polega. Że mam dla kogo żyć, budzić się z samego rana i wracać wieczorami. Teraz potrzebowałam tego najbardziej. Gdy moje życie powoli się waliło, a strata pracy była tylko wstępem do koszmaru.
Wstałam z metalowego krzesła. Jęknęłam cicho, poczuwszy obolałe kości, i pomasowałam czoło, próbując zwalczyć nagłą migrenę. Ostatni raz spojrzałam na śpiącego dziadka, po czym pożegnałam się z pielęgniarką, która kręciła się w drugim końcu sali i wyszłam z pomieszczenia. Skierowałam się w stronę windy. Na korytarzu nie było nikogo. Błoga cisza, której zwykle potrzebowałam po ciężkich dniach, w tej chwili denerwowała mnie tak bardzo, że miałam ochotę krzyczeć z bezsilności i wściekłości. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Tak bardzo chciałam pomóc. Jednak ostatnimi dniami wszystko schrzaniłam. Straciłam pracę, dzięki której nie wylądowaliśmy na ulicy. Dzięki której mieliśmy co jeść.
Gdy tylko srebrne drzwi widny rozsunęły się, weszłam do niej i z całej siły nacisnęłam przycisk, dzięki któremu miałam znaleźć się na parterze i wyjść z tego przeklętego budynku. Nienawidziłam szpitali. Od zawsze kojarzyły mi się ze śmiercią bliskich osób. Ze stratami i cierpieniem. Pragnęłam znaleźć się w domu. Rzucić się na łóżko i po obudzeniu nad ranem zorientować się, że cały ten dzień był tylko zwykłym snem.
Minęło kilka minut nim znalazłam się na dworze. Od razu uderzył mnie rześki wiatr, który spowodował, że mimowolnie zadrżałam. Noc nie stanowiła dla mnie problemu, a wręcz czułam, jakby nigdy nie istniała. Nowy Jork nigdy nie był okryty ciemnością. Lampy uliczne tworzyły kopułę światła, sprawiając wrażenie dnia. Gwiazd też nigdzie nie było widać. Jedynie, co mnie utrzymywało w przekonaniu, że jest noc, to czarne niebo.
Opatuliłam się znoszoną, jeansową kurtką i podążyłam chodnikiem. Chcąc nie chcąc musiałam wymyślić jakiś sposób na naprawienie swoich błędów. Z emerytury dziadka starczyło jedynie na opłacanie rachunków. Reszta zależała ode mnie. Byłam na siebie wściekła, że nie potrafiłam połączyć swoich obowiązków. Zgrać swojego życia, aby tworzyło harmonijną całość. Nagły wypadek dziadka spowodował, że zaniedbałam swoje obowiązki – nie przychodziłam do pracy, nie odpowiadałam na telefony szefa oraz Christeen. Natomiast pogarszający się stan dziadka sprawiał, że byłam wiecznie nieobecna, opryskliwa dla klientów i wszystkich wokół oraz że spóźniałam się prawie każdego dnia. Chris z całych sił starała się mi pomóc. Kryła mnie. Znała moją sytuację i broniła mnie przed szefem jak tylko mogła. Jednak nie była cudotwórcą, a tym bardziej Bogiem. I tak gdyby nie ona, ten szatański pomiot wyrzuciłby mnie już dawno. Przeklęty sęp od samego początku chciał się mnie pozbyć i wypatrywał każdego najmniejszego błędu. Widać było to w wypłatach, które co miesiąc były coraz mniejsze z powodu ograniczania wszelkich premii. I w końcu udało mu się dopiąć swego. Wyrzucił mnie, nim zdążyłam powiedzieć "cholera". Teraz zostaliśmy bez grosza. Jeśli kiedykolwiek narzekałam na swoje życie, to w tej chwili bogowie musieli mieć pieprzony ubaw.
Ze zrezygnowaniem usiadłam na jednej z ławek. Ulice były puste. Czasami tylko przejechał samochód. Siedziałam tak, tępo wpatrując się w przestrzeń przede mną. I tak nie miałam po co wracać do domu. Sen nic mi nie da. Leżąc w łóżku i tak będę rozmyślać nad tym, co się dzisiaj wydarzyło. A miałam już tego serdecznie dość. Chciałam odpocząć. Dać sobie spokój z wszystkimi problemami. Przez nie czułam się jak w klatce. Nie mogłam się ruszyć z bezsilności.
Westchnęłam głęboko opierając czoło o dłonie. Zacisnęłam je w pięści z całych sił. Czułam, ja paznokcie wbijają mi się w skórę. Zaczęłam panikować.
A jeśli nie dam rady? Jeśli nie jestem na tyle silna, jak mówi dziadek? Jeśli wszystko stracimy, bo nie dałam z siebie wszystko? Mogłam dać. Mogę spróbować. Tylko potrzebuję jeszcze jednej szansy…
Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer do byłego szefa. Moje palce poruszały się w niesamowitym tempie, a oddech miałam szybki i płytki. Już miałam nacisnąć na zieloną słuchawkę, ale w porę się opamiętałam. Szybko zablokowałam telefon i wrzuciłam go do torby.
Bogowie... Co ja chciałam zrobić.
Jeszcze tego brakowało, żebym błagała go o ponowne przyjęcie do pracy.
Jęknęłam cicho, czując wzbierające łzy. Zacisnęłam powieki, wiedząc, że za chwilę wybuchnę, wszystko się ze mnie wyleje. W końcu jak długo można trzymać emocje w ukryciu? Czułam się niczym tykająca bomba. I w tej właśnie chwili licznik dobiegał ku zeru.
Nie wiem, ile czasu siedziałam na tej przeklętej ławce. Nie wiem, ile czasu płakałam. Straciłam rachubę czasu i straciłam panowanie nad sobą. Nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie przechodził obok. Jeszcze tego mi brakowało, żeby wzięli mnie za wariatkę i zamknęli w psychiatryku.
– Holly? Holly McCarter?
Chyba jednak zwariowałam…
Niepewnie podniosłam wzrok i spojrzałam na osobę, która stała przede mną. Była nią kobieta średniego wzrostu ubrana w elegancką, białą sukienkę przed kolano i długi, czarny płaszcz. Była chudziutka. Jej rudawe włosy gładko spięte w kucyk dodawały jej niewinnej urody. Spoglądała na mnie wielkimi ze zdziwienia oczami, a jej wąskie, czerwone usta wygięły się w uśmiech. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, z kim mam do czynienia.
Zmieniła się. Gdyby nie nowojorskie brukowce, które huczały na jej temat, nie rozpoznałabym jej. Przetarłam dłonią oczy, próbując zetrzeć łzy z policzków. Nie przejmowałam się makijażem. Gorzej nie mogłam wyglądać. Uśmiechnęłam się nieśmiało, gdy kobieta usiadła obok mnie. Po chwili utknęłam w jej żelaznym uścisku.
– Miło cię widzieć, Pepper… Kopę lat.
Wtedy – od słów: ”Jesteś silna. Zawsze byłaś i na pewno dasz radę.” – rozpoczął się nowy rozdział mojego życia. Dostałam propozycję pracy w Stark Tower jako asystentka jej narzeczonego. Poczułam, że mogę wszystko.

5 komentarzy:

  1. siemanko, ciekawa treść, trochę nie w moim stylu takie emo shit, ale bardzo propsuje za hobby jak i zajawkę, to coś bardzo ważnego w życiu. Wejdź też do mnie, również oddaje swojemu hobby większość swojego czasu i produkuję własno ręcznie wykonane, ekologiczne na to wszystko - zabawki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emo shit? xd może i prolog jest trochę depresyjny, szczególnie jeśli chodzi o część z Holly, ale spokojnie, dalsza fabuła nie jest już taka "emo" ;)

      Usuń
  2. Cześć! ;) Skądś kojarzę Twój nick, więc bardzo możliwe, że byłam już na jakimś Twoim blogu. Ale nie ważne. Jakoś tu wpadłam i postanowiłam przeczytać. Na razie tylko prolog.
    Najbardziej podobał mi się początek i ta perspektywa Anthonego. Może dlatego, że na razie niewiele z niej rozumiem. Ale była utrzymana w klimacie tajemnicy, ciekawości, a słowa o zniszczeniu świata tylko dodały temu takiego... smaczku. Aż chce się czytać dalej, żeby dowiedzieć się o co im w ogóle chodzi.
    Druga perspektywa też była ciekawa, ale ze względu na to, że dotyczyła takiego normalnego, codziennego życia i problemów, a ja uwielbiam takie wątki. W końcu problemy z pieniędzmi i pracą dotyczą mnóstwa ludzi, tylko że nie każdy ma szansę, by tak szybko z nich wyjść. Także Holly miała ogromne szczęście i znalazła się w dobrym miejscu w dobrym czasie.
    Na dziś to tyle ode mnie;)

    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam też do siebie:
    sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz pytanie o którą Ci chodzi :D lapidarna ma bloga Moja Cała Jest Luksusowa, a ja miałam o Narnii. I dam sobie reke uciąć, że byłaś u mnie^^ Ale witam Cię serdecznie i tu :*
      Nie dziwię Ci się, że nie rozumiesz prologu. Na razie nic nie zostało z niego wyjaśnione, ale to się zmieni w następnym rozdziale, który postaramy się dodać za niecałe dwa tygodnie. 8 rozdział będzie dotyczył właśnie prologu. Postaramy się jak najlepiej wyjaśnić co i jak^^
      Także mamy nadzieję, ze zostaniesz na dłużej ;)
      Również pozdrawiam i życzę miłego dnia!^^

      Usuń
    2. Red Criminal, tak, byłaś na moim blogu i skomentowałaś rozdział "Skradzionej od boga" :) Stąd możesz kojarzyć mój nick.

      Usuń

Każdy komentarz jest tu mile widziany :)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis