sobota, 14 maja 2016

Jeden

Holly McCarter

– Hollywood.
– Stark.
Dobra, to był tylko tydzień wolnego od całego Stark Industries i wszelkich spraw dotyczących Avengers, a jednak czułam, jakby to była wieczność. Wpatrywałam się w twarz szefa i wiedziałam, że coś się zmieniło. Nigdzie nie było śladu po charakterystycznym, denerwującym uśmieszku, zastąpionym przez zmęczenie i wory pod oczami. Zamiast garnituru miał zwykły, biały T–shirt i szare dresy. Kiedy mnie w końcu zauważył, uniosłam brew.
– Wszystko okej? – spytałam możliwie najchłodniej, by nie zorientował się, że martwiłam się o niego. Może i nie lubiłam go jakoś specjalnie, jednak wyczuwałam, że coś było nie tak i nie podobało mi się to. Zły szef = pomiatanie Holly.
Tony machnął niedbale ręką.
– Kwestia czasu i przyzwyczajenia się – mruknął. – Dobrze, że jesteś.
Dawno nie słyszałam od niego tak miłych słów, ale niestety nie chodziło mu o Holly-przyjaciółkę, ale o Holly-pracownicę.
– Nazbierało się tego gówna – dodał.
Jak mogłam choć na chwilę pomyśleć, że miał na myśli Holly-przyjaciółkę?
Podeszłam do mężczyzny i wciągnęłam powietrze. Skrzywiłam się, gdy doszedł do mnie nieprzyjemny zapach.
– Jesteś pijany – stwierdziłam.
Miliarder westchnął zirytowany i odwrócił się do mnie plecami, po czym przez otwarte szeroko drzwi wszedł do mojego gabinetu. Nic się w nim nie zmieniło. Jasne, stonowane kolory były przyjemne dla oka. Idealnie komponowały się z kasztanowymi meblami. Pierwsze, co się rzucało w oczy przy wejściu, to ogromne okno z widokiem na tłoczny Nowy Jork o poranku. Niegdyś przeszkadzał mi ten widok (odzywał się lęk wysokości), jednak teraz wpatrywanie się w ten krajobraz było moim ulubionym zajęciem w przerwach od pracy. Rozejrzałam się uważniej. Jedyne, co się nie zgadzało, to pusty kieliszek i odkorkowana butelka whiskey na moim biurku.
– Rozgościłeś się – mruknęłam do siebie z irytacją.
– Masz ładne widoki. A poza tym cały ten wieżowiec jest mój.
Wywróciłam oczami i zabrałam naczynie, po które już sięgał Stark. Wyrzuciłam je do kosza. To samo zrobiłam z alkoholem.
– Kiedyś cię zwolnię – burknął Tony i z głośnym westchnieniem usiadł w moim fotelu.
Poszłam w jego ślady i przysiadłam na blacie po przeciwnej stronie biurka. Spojrzałam na Tony'ego uważnie.
– Gdzie Pepper?
Nie wiedziałam, skąd wypłynęło to pytanie. Wiele razy widziałam miliardera pijanego, jednak nigdy w środku tygodnia w biały dzień. A on ledwo trzymał się na nogach. Do tego powiedział, że czeka na mnie robota, podczas gdy panna Potts obiecała mi, że wszystkim się zajmie pod moją nieobecność.
– Tony? – ponagliłam, jakby był dzieckiem, które nie chce przyznać się do uderzenia kolegi.
– Zrobiła sobie przerwę.
– Od pracy czy od ciebie? – spytałam, zakładając nogę na nogę. Doskonale znałam odpowiedź. Znałam relacje tej pary. Kochali się, jednak Tony był – eufemistycznie mówiąc – specyficznym człowiekiem i Pepper nie zawsze z nim wytrzymywała. Zwłaszcza, gdy nikt go nie hamował, co z kolei było moją robotą. Papiery, telefony, nudne spotkania oraz robienie za niańkę dorosłego bogacza.
– Co zrobiłeś tym razem?
– Rocznica – odparł tylko.
Otworzyłam szeroko oczy. Jak mógł zapomnieć?!
– Tony! Przecież napisałam ci kartkę na lodówce i zamontowałam przypominajkę! – krzyknęłam z niedowierzaniem.
Stark spojrzał się na mnie zdziwiony.
– To dlatego to cholerstwo dzwoniło co pięć minut.
– Jesteś palantem.
Westchnąwszy, potarł twarz dłońmi.
– Nigdy więcej nie dam ci wolnego.
I oczywiście znów mnie obrywa się za jego błędy.
– Palant!
– Powtarzasz się, kochanie – zaśmiał się, wstając z fotela. Lekko zachwiał się na nogach, więc złapał się blatu. – Dobra, Hollywood, bierz się do roboty. Na początek odwołaj spotkanie z Furym. Nie mam do tego głowy.
– Ale to za pół godziny!
– Odwołaj.
– Nienawidzę cię – mruknęłam, podchodząc do komputera.
Tony mrugnął do mnie i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą (i trochę z irytacją) i sięgnęłam do jednej z szafek, w której znajdowała się moja mp3. Włączyłam muzykę. Żegnajcie wakacje, witaj praco!
***

Prawie do trzeciej w nocy pracowałam na najwyższych obrotach, załatwiając wszystkie sprawy, które porzuciła Pepper. Rozumiałam, że Tony zapomniał o rocznicy, więc się obraziła, ale, do jasnej cholery, czemu zostawiła wszystko na mojej głowie?! Te wszystkie spotkania, telefony, rachunki, plany, budżety… I jeszcze Stark, zachowujący się jak kilkuletnie dziecko, które trzeba ciągle pilnować, żeby nie zrobiło sobie krzywdy.
Do wieczora co prawda miałam z nim prawie całkowity spokój, ale kiedy tylko zapadł zmrok, przyszedł do mnie i postanowił, że natychmiast zwolni połowę swoich najbliższych pracowników, którzy nie przypomnieli mu o rocznicy z Pepper. Nawet mi nietrudno było go powalić na ziemię – w końcu ledwo stał – a kiedy już tak leżał na dywanie, to trochę się pogniewał, trochę pozłorzeczył, aż doczołgał się do kanapy w moim gabinecie i zasnął. A właściwie to zasnął tyko częściowo oparty o kanapę w naprawdę dziwnej pozycji. A ja nie miałam zamiaru go tam wrzucać.
Gdy dochodziła trzecia, z satysfakcją wysłałam ostatni e-mail i wyłączyłam laptopa. Wreszcie przyszedł czas na odpoczynek. Odsunęłam fotel, który po godzinach siedzenia wydawał się twardy jak głaz, zdjęłam szpilki i położyłam nogi na blacie – pomiędzy pustymi kubkami po kawie a komputerem i stertą dokumentów, która zakrywała mi widok na Starka. Zamknęłam oczy, a fotel zaskrzypiał, gdy oparłam się o niego całym ciałem.
Teoretycznie powinnam zbierać się do domu.
Ale tak bardzo nie chciało mi się wstawać… I tak pracę zaczynałam znowu wpół do ósmej, więc na dobrą sprawę miałam jedynie cztery godziny snu. Odjąć jeszcze od tego czas na podróż w dwie strony… Nie opłacało mi się.
Nagle mój telefon zadzwonił, a ja sięgnęłam po niego na oślep, zastanawiając się, kto może ode mnie czegoś chcieć o tak nieludzkiej porze. Czyżby ktoś z daleka zapomniał o zmianie strefy czasowej?
Jednak była to tylko Chris, moja najlepsza przyjaciółka.
Kliknęłam zieloną słuchawkę i nie zdążyłam nawet przystawić telefonu do ucha, kiedy dobiegł mnie jej zmęczony głos.
– Ty, gdzie ty się szlajasz o tej porze? Zgwałcili cię w drodze do domu czy co?
Przewróciłam oczami z westchnieniem. Nie miałam teraz ochoty na żadne przekomarzanki.
– Mów, czego chcesz, Chris – poprosiłam spokojnie. Nie wiedziałam, czy mój cichy głos wynikał ze zmęczenia, czy z podświadomej niechęci obudzenia Starka.
– Nic nie chcę. Trochę się martwię. Dochodzi trzecia, a ty nie wracasz. Mówiłaś, że będziesz przed północą!
– Okazało się, że mam trochę więcej do roboty… ale skoro już dzwonisz… słuchaj, jest sprawa. – Zdjęłam nogi z biurka i oparłam się o blat łokciami. – Mogłabyś mi rano podrzucić do pracy jakieś ciuchy? Nie chce mi się już wracać.
– Znowu? – stęknęła Chris przeciągle, a ja aż otworzyłam usta z ostentacyjnym oburzeniem.
– Jakie znowu?! Raz czy dwa mi się zdarzyło – fuknęłam.
– Dobra, dobra. Podrzucę je koło szóstej.
– Dzięki, kochana.
– Dobranoc.
– Dobranoc – odparłam i się rozłączyłam.
Rzuciłam telefon na biurko i ponownie opadłam na fotel, który zaskrzypiał cicho.
***
Obudził mnie piekielny dzwonek telefonu.
Zanim zdążyłam wrócić do rzeczywistości i pozbierać swój obolały tyłek z fotela, komórka ucichła. Skorzystałam z okazji i przetarłam oczy. Wychyliłam się w bok, żeby sprawdzić, czy Stark wciąż śpi na sofie i faktycznie – był tam, w ciągu nocy już całym ciałem usadowił się na wygodnym, skórzanym meblu. Byłam mu wdzięczna, że mnie nie obudził, choć może próbował, a ja po prostu miałam kamienny sen.
Wstałam z ociąganiem i wzięłam do ręki telefon, który w tej samej chwili znów zadzwonił. Odebrałam.
– Już schodzę – oznajmiłam Chris i ruszyłam do wyjścia.
– Kobieto! Nawet zmarłych łatwiej obudzić niż ciebie! Dzwonię już od jakichś dziesięciu minut!
Wyobraziłam sobie, że pewnie teraz z frustracją wyrzuca rękę, którą nie trzyma telefonu, w powietrze, a jej haftowana torba bez dna z przedramienia spada na zgięcie łokcia.
– Już idę, idę. Przypominam, że spałam tylko trzy godziny.
Na tę uwagę nie dostałam żadnej odpowiedzi. Przystanęłam więc i wsłuchałam się, a po chwili w tle udało mi się dosłyszeć gładki, męski głos zadający pytanie.
– Przyniosłam rzeczy dla Holly – odpowiedziała mu Chris.
Po jej tonie rozpoznałam, że była zaskoczona i speszona – wtedy zazwyczaj jej głos jest bardziej wyprany z emocji i brzmi trochę tak, jakby zaraz miała się udławić własnym oddechem.
Wznowiłam marsz do windy.
– O Boże, to by było fantastycznie – powiedziała Christeen z wdzięcznością, a potem usłyszałam szmery. Weszłam do windy i przycisnęłam przycisk. W mojej głowie pojawiła się myśl, czy nie podsłuchiwałam właśnie jej prywatnej rozmowy i przypadkiem nie powinnam się rozłączyć, jednak nie zrobiłam tego. – Dzięki wielkie. Do zobaczenia. – Jej głos znów stał się głośny i wyraźny: – Steven powiedział, że przekaże ci ubrania.
– Spotkałaś jego? – zdziwiłam się. – A co on tu robi?
– Nie wiem. Przecież słyszałaś, że nie pytałam. – W tle usłyszałam  teraz wyraźny hałas ruchliwej ulicy przy Stark Tower. – Muszę już kończyć, Ly, bo się spóźnię.
– Dobra. Do usłyszenia – pożegnałam się i rozłączyłam.
Miałam wrażenie, że winda jechała niemiłosiernie wolno (a ludzie wsiadali i wysiadali, za każdym razem patrząc na mnie dziwnie), ale w końcu dotarła na sam dół i zatrzymała się. W jasnym korytarzu czekał już na mnie Steve. Wstał z fotela, w ręce trzymając wieszak z damską kiecką, która przy jego posturze wydawała się drobna i wąska. Na widok jego rozbawionego uśmiechu, który objął aż jego błękitne tęczówki, sama się uśmiechnęłam.
– Tak szybko skończyły się twoje wakacje? – spytał, podchodząc i podając mi wieszak. Jego wzrok na chwilę zjechał na podłogę, żeby potem znów przenieść się na moją twarz z jeszcze większym rozbawieniem. – Prosto z plaży, co?
Zmarszczyłam brwi, a potem zerknęłam w dół… wtedy dotarło do mnie, że nie założyłam obcasów i
całą drogę tutaj szłam z nagimi stopami. Krwistoczerwony lakier na paznokciach zdarł się trochę, co wyglądało dość niechlujnie. Zaczerwieniłam się i zabrałam od Steve'a sukienkę.
– Miałam wczoraj pracowity dzień. Zresztą chyba sam widzisz, że nawet nie miałam czasu wrócić do domu się przebrać.
Rozłożyłam ręce, a dół sukienki zamiótł podłogę.
– Moim zdaniem i tak nie wyglądasz źle. Może tylko… – Zmarszczył brwi i z uśmiechem przygładził trochę moje włosy. – No! I teraz wyglądasz jak po kilku godzinach pracy ze Starkiem, a nie po kilkunastu godzinach i nieprzespanej nocy!
Zaśmialiśmy się.
– A po co tak w ogóle przyszedłeś? – zapytałam, żeby odwrócić uwagę od mojego fatalnego wyglądu.
– Akurat przechodziłem i zobaczyłem twoją koleżankę… Chris. Chciałem się przywitać, wyglądała na zdenerwowaną.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Nagle mój brzuch zaburczał tak donośnie, że znów spaliłam buraka.
– O! widzę, że dzisiaj nie zjem śniadania sam! – dodał Steve. – Przebierz się, zabieram cię na naleśniki.
Mimo że nie był to pierwszy raz, gdy zapraszał mnie gdzieś bez wahania i z czystą życzliwością, wciąż mnie zaskakiwało, że tak można. Czy on nie miał żadnych oporów przed zapraszaniem mnie gdziekolwiek? Nie było mu szkoda pieniędzy, które musiał wydać na moje posiłki?
– Nie, co ty, nie mogę zostawić…
– Stark sobie poradzi, jest dużym chłopcem. A ty i tak go nie upilnujesz z pustym żołądkiem.
Wydęłam usta, zastanawiając się.
– No dobra. Tylko daj mi się przebrać.
Weszliśmy do windy, żeby wrócić do mojego gabinetu, a w chwili gdy drzwi się zasunęły, telefon Steve’a zawibrował w jego kieszeni. Wyjął go, a ja z ciekawością zajrzałam mu przez ramię. Nie protestował. Moim oczom ukazało się niewyraźne zdjęcie prześlicznej górskiej scenerii. Zalesione wzgórza pokryte śniegiem, stalowoszare niebo i wśród tego jedna, samotna chatka.
Pod spodem treść sms’a do załączonego zdjęcia brzmiała: “Mogles tu byc”
Steve uśmiechnął się pod nosem.
– Natasha jest na mnie zła, że nie chciałem z nią pojechać na misję do Norwegii – wyjaśnił, wyłączając telefon i chowając go z powrotem do kieszeni. Liczyłam, że coś jeszcze doda, ale nic już nie mówił.
Thor Odinson
Przemierzałem korytarze pałacu jednocześnie z niezwykłą dostojnością przyszłego króla, jak i z pewnością siebie doświadczonego wojownika. Mimo usilnych starań, by ukryć emocje pod maską obojętności, moja twarz z pewnością wyrażała zdenerwowanie. Zostało niewiele czasu nim powrócę do Midgardu, a miałem do załatwienia jeszcze parę rzeczy – i nie wszystkie były przyjemne.
Odruchowo zacisnąłem dłoń na rękojeści Mjolnira. Dotarłem do potężnych, żelaznych drzwi, których pilnowali dwaj strażnicy w złotych zbrojach. Widząc mnie, przyklęknęli na jedno kolano. Kiwnąłem im głową i ruchem ręki pozwoliłem wstać.
– Chcę się widzieć z więźniem – zażądałem.
Po pozłacanym korytarzu rozniosło się echo. Mężczyźni spojrzeli na siebie, lecz nie odezwali się ani słowem i przepuścili mnie. Gdy drzwi zamknęły się za mną, odetchnąłem z ulgą. Do strażników najwyraźniej nie dotarł jeszcze nowy nakaz Wszechojca, więc miałem jeszcze mniej czasu niż się spodziewałem. Obróciłem w dłoni młot o trzysta sześćdziesiąt stopni i z całej siły uderzyłem o metalowe kraty, które dzieliły mnie od celi więźnia. Siła uderzenia sprawiła, że pochodnie zadrżały niebezpiecznie. Chwilę później znalazłem się w centrum sali więziennej. Ciemnej i zimnej, która do złudzenia przypominała grobowiec. Może było to i słuszne porównanie – w końcu Loki i tak był już praktycznie martwy. Po ostatnim jego wyskoku zaostrzono system, który teraz nie pozwalał mu ruszyć się choćby na sto metrów, więc nie miał nawet jak uciec przed wyrokiem śmierci.
Rozejrzałem się dookoła, a mój wzrok natrafił na celę. Pustą celę. Zakląłem pod nosem i podbiegłem do miejsca, w którym powinien znajdować się mój przyrodni brat.
– Kogo moje piękne oczy widzą!? – rozległo się nagle. – Thor! Mój kochany braciszek przyszedł odwiedzić naznaczonego!
Odwróciłem się gwałtownie, ściskając Mjolnira w gotowości. Moje spojrzenie natrafiło na Lokiego, który uśmiechał się drwiąco.
Jego dłonie nie były zakute w kajdany i stał sobie swobodnie, jakby nigdy nie był zamknięty w tym
przeklętym miejscu.
– Bracie. Co ty tu robisz?
– Nie pamiętasz? Zamknęliście mnie tu – zakpił Loki, przybliżając się do mnie. Zacisnąłem dłoń na Mjolnirze.
– Powinieneś siedzieć w celi.
– A, faktycznie, coś mi tu nie pasowało.
Bóg kłamstw stanął metr przede mną. Jego zielone oczy błyszczały złowrogo w świetle ognia. Jego skóra była biała i papierowa, a czarne włosy kleiły się do mokrego od potu i kurzu czoła. Zawsze był chudy, ale teraz przypominał własną karykaturę. Wyglądał tragicznie. Jak trup.
– Bracie. Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej – szepnąłem błagalnie, jakby to mogło coś dać. Liczyłem na to, że Loki chociażby pod groźbą śmierci złagodnieje odrobinę i może Odyn zdecyduje zostawić go jednak przy życiu. Niedoczekanie moje.
Loki zaśmiał się drwiąco, rozkładając ręce.
– Ale co ja mogę? Jestem bezradny i zdany na twoja łaskę.
– Cokolwiek kombinujesz, nie ujdzie ci to na sucho – syknąłem, zaciskając szczękę.
– Au, aż zmroziło mnie ze strachu – zakpił Laufeyson.
Nie czekając dłużej, podniosłem swoją silną dłoń i zacisnąłem ją na szyi Lokiego. Jego wyraz twarzy nie zmienił się, jakby właśnie tego oczekiwał.
– Braciszku, stosujesz przemoc w rodzinie?
– Chcesz zginąć? Bo właśnie do tego dążysz.
– Właśnie, Thorze. Zechcesz udzielić mi informacji na temat mojego stracenia? Chciałbym się dobrze przygotować.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem.
– Za dwa dni przed zachodem słońca. Wszechojcec nie widzi już dla ciebie szansy.
Loki zmarszczył czoło, słysząc mój zbolały głos.
– A ty? Jak myślisz?
– Ja nic nie mogę zrobić. Ty możesz wiele.
Pokiwał głową i uśmiechnął się drwiąco. Nie odezwał się już więcej. Westchnąłem zmęczony. Nie tak miało pójść.
Zdjąłem dłoń z jego szyi i odwróciłem się zamaszyście, by uderzyć go w szczękę.
Zamroczony i lekko zaskoczony upadł na kolana. Nie czekając dłużej, podniosłem kamienna klapę, która ukryta była w głębi skały i sięgnąłem do elektronicznego zamka, który zaprojektował Stark. Wpisałem potrzebne hasło, a szklane drzwi rozsunęły się. Chwyciłem Lokiego za ramię i z całej siły rzuciłem go z powrotem do celi. Zamykając więźnia, spojrzałem na niego z rozczarowaniem. Nie dodając już nic, wyszedłem z pomieszczenia.
Loki Laufeyson 
Wychodząc, Thor nie zauważył mojego drwiącego uśmiechu. Wstałem płynnie i z brudnego, wpół martwego boga zamieniłem się w swoją zwykłą, dostojną postać. Zielony płaszcz spływał z moich ramion aż do zimnego, kutego kamienia na podłodze.
Thor nigdy nie potrafił zrozumieć magii.
Ale w jednym miał rację.
Mogłem więcej, niż mu się wydawało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest tu mile widziany :)

.
.
.
.
.
.
template by oreuis