Witamy wszystkich serdecznie!
Autorkami tego opowiadania oraz bloga jesteśmy my - Lora Maravilles oraz Lapidarna. Historia, którą chcemy Wam przedstawić, jest fanfiction do filmów z serii o Avengers, niektórzy bohaterowie zostali jednak wymyśleni na potrzeby fabuły.
Z racji tego, że prowadzimy ten blog wspólnie, rozdziały będą się pojawiały tylko 1-2 razy w miesiącu, ale żadnych zobowiązujących terminów nie podajemy.
Mamy nadzieję, że prolog Was zaciekawi i zostaniecie na dłużej, aby móc śledzić dalsze losy głównej bohaterki Holly oraz Avengersów :)
To tyle słowem wstępu.
Miłego czytania!
Białe, jaskrawe światło lampy, które przez te wszystkie
tygodnie zastępowało mi ciepłe słońce, było ostatnim widokiem. Potem w
moje ciało (nie potrafiłem nawet określić, gdzie… może w rękę?) wbiła
się igła, a świat, łącznie ze strachem i bólem, zniknął w kojących
ciemnościach.
Tym razem jednak coś było nie tak. Inaczej.
Mogłem
myśleć. Byłem świadomy, choć nie miałem ciała, a moje zmysły nie
działały. Czułem się jak w ciemnej klatce – jednocześnie małej i
ciasnej, jakby oplatała moją skórę lub wręcz nią była, oraz ogromnej i
nieprzeniknionej… nieskończonej. Potem powoli znów zacząłem czuć.
Najpierw powróciło do mnie ciało, lecz bez bólu i w ogóle jakieś obce.
Wciąż jednak mimo otwartych oczu nie mogłem widzieć. Wyciągnąłem ręce i
stawiałem kroki gdzieś po omacku, ale nie czułem ani podłoża, ani
powiewu powietrza – jakbym był nigdzie. Nie wiem, na czym opierały się
moje stopy, bo nie czułem nawet ciężaru. Wszechświat był skąpany w
idealnej ciszy i ciemności.
A potem wszystko wybuchło
tak nagle, że chyba się dowiedziałem, jak to jest przyjść na świat.
Upadłem na kolana, dysząc ciężko. Zacisnąłem powieki i zatkałem uszy,
nie mogąc znieść tego natłoku dźwięków – szumu powietrza, mojego oddechu
i plusku wody w oddali. Leżałem chwilę, trzęsąc się jak małe dziecko,
ale w końcu musiałem wziąć się w garść.
Powoli odsunąłem
drżące ręce od uszu i oparłem je płasko na podłożu. Pod opuszkami
poczułem szorstki dywan i to zbiło mnie z tropu.
Jeszcze
przed kilkoma minutami leżałem przywiązany do zimnego, metalowego
stołu. Pusty, cierpiący i całkowicie obnażony z godności. Gdzie byłem
teraz? Śniłem?
Otworzyłem oczy i to, co zobaczyłem,
wprawiło mnie w osłupienie. Jedyna barwa, którą widziałem, to smutna,
błękitna szarość. Nic więcej. Widok rozciągający się za wielkimi oknami
bez szyb był jak wyciągnięty z “Władcy Pierścieni”. Wielka, gigantyczna
jaskinia, u wyjścia której do środka wpływał wodospad. Na wprost przed
moimi oczami rozciągały się kamienne mury i schody przypominające ruiny,
a w ścianie groty ciągnęły się szeregiem wysokie, łukowate okna, które
łączyły poszczególne części “zamku”. Dno skrywało się w głębokim cieniu.
Nie
wiedziałem, czy to mój mózg tworzył dziwne, niesamowite obrazy pod
wpływem tak częstego zapadania w śpiączkę, czy może tym razem
wstrzyknęli mi coś innego, na przykład jakiś eksperymentalny narkotyk.
Bo jeśli to drugie, to w życiu nie byłem na lepszym haju.
Wstałem
i z ulgą wciągnąłem w płuca chłodne, wilgotne powietrze, a kiedy
wypuściłem je przez usta, przede mną utworzył się biały obłok.
Czymkolwiek
to miejsce było, przynajmniej nie wypełniało go cierpienie. Ból dobiegł
końca i najwyraźniej wszystkie moje organy znów pojawiły się na swoim
miejscu, jakby nic się nigdy nie stało. Nawet lepiej. To było jak nowe
ciało, nieużywane, choć w pełni sprawne i doskonałe… cóż, doskonalsze
niż przed torturami.
– Anthony.
Odwróciłem
się na pięcie zaskoczony. Najwyraźniej nie byłem tu sam. Kilka metrów
przede mną, częściowo w cieniu kamiennych murów, a częściowo w
szarobłękitnym świetle niebieskich pochodni, stała kobieta. Młoda i
piękna – może nie aż tak, jak dziewczyny, z którymi wcześniej sypiałem,
ale wyróżniała ją delikatnie azjatycka uroda. Okrągłe rysy twarzy,
różowe usteczka i proste, czarne włosy rozrzucone na białym futrze,
które okrywało jej ramiona i opadało aż do ziemi, zakrywając jej
sylwetkę. Wyglądała trochę dziecinnie, ale miała wyniosłą i zimną twarz,
która ją postarzała. Futro, przypominające ostre igły lodu, potęgowało
to.
Pomimo niższego wzrostu spojrzała na mnie z góry i z
taką wyższością, że poczułem potrzebę bycia na każde jej skinienie. Po
raz pierwszy chciałem dostawać rozkazy, a nie je wydawać.
– Okej – zaśmiałem się nerwowo, nie wiedząc co powiedzieć, a kobieta zmarszczyła ciemne brwi ze dziwieniem i złością.
– Bawi cię coś, śmiertelniku?
–
Tak – odpowiedziałem, jakby właśnie zapytała mnie, czy niebieski i
żółty daje zielony. – To miejsce. Co to w ogóle jest, jakieś
średniowieczne ruiny na księżycu? – spytałem, rozkładając ręce. – Gramy w
jakimś cholernym czarno-białym filmie czy co?
Azjatka
zgromiła mnie wzrokiem i wiedziałem już, że mam przechlapane. W kilku
korkach znalazła się przede mną. Nim zdążyłem zareagować, jej dłoń
wystrzeliła spomiędzy połów płaszcza i zacisnęła się na mojej szyi z
siłą trzech dorosłych mężczyzn. Cofnąłem się o kilka kroków. Poczułem wbijający mi się w udo brzeg okna i zatrzymałem się. Kobieta natomiast popchnęła mnie do tyłu jeszcze mocniej… Przechyliłem się przez okno tak
bardzo, że gdyby nie trzymała mojego gardła, spadłbym w przepaść.
Uczepiłem się jej drobnego przedramienia, próbując złapać oddech niczym
ryba wyjęta z wody.
– Posłuchaj mnie uważnie, Stark. Jeśli cię
puszczę, spadniesz dwadzieścia metrów w dół i twoje ciało rozerwą ostre
skały. Potem twoje resztki poniesie potok, ale będziesz żył i będziesz
czuł każdą najmniejszą cząstkę swego ciała… a wiesz dlaczego? Bo nie
żyjesz.
Płynnym ruchem wciągnęła mnie do środka i
rzuciła na posadzkę. Wciąż czułem jej lodowate palce na gardle, choć
powietrze swobodnie wpłynęło do płuc. Zakaszlałem, wbijając paznokcie w
szary dywan.
Co się tu, kurwa, dzieje?!
Kobieta stała przy oknie, jakby nic się nie stało, omiatając mnie wzrokiem.
– Jak to nie żyję? – wycharczałem z trudem.
Spojrzała
na mnie zdziwiona. Niespodziewanie zaśmiała się perliście i tak
dziewczęco, odrzucając głowę do tyłu, jakbym właśnie opowiedział świetny
żart.
– Jak to? – powtórzyła. – A myślałeś, że ile
jeszcze będziesz żył, nie mając serca? Chyba nie wierzyłeś, że wyjdziesz
z tego cało. Biedny Tony… Niby jesteś geniuszem, a wiesz tak niewiele. –
Zrobiła pauzę, podczas której spoważniała. – Mam dla ciebie propozycję
nie do odrzucenia. Mogę zwrócić ci życie i stan sprzed tortur, ale
potrzebuję twojej pomocy.
Podeszła do mnie z przodu i
ukucnęła tak blisko, że śnieżnobiałe futro musnęło mój policzek.
Zakręciło mi się w głowie. Złapała mój podbródek i uniosła głowę, a ja
patrzyłem na nią tępo, jakbym był kompletnie pijany. Uśmiechnęła się
tryumfalnie.
– Zgadzasz się?
Otrząsnąłem
się. Wyrwałem się, wstałem i cofnąłem o krok, podnosząc dłonie, jakby
to mogło stworzyć nieprzenikalny mur między nami.
– Jakiej pomocy? Gdzie ja w ogóle jestem? I kim ty jesteś?!
Kobieta wstała i ruchem głowy odrzuciła włosy na plecy.
– Hel, władczyni Helheimu. Twoja jedyna szansa na ratunek.
Dziwniej już chyba być nie mogło.
Helheim. Thor coś o tym wspominał.
–
Chcesz mi powiedzieć, że trafiłem do jakiegoś nordyckiego Hadesu? –
Prychnąłem. Uniosłem brwi. Hel milczała, ale jej wzrok mówił wszystko:
“odezwij się tak jeszcze raz, to będziesz cierpiał wieczność”.
Nie
chciałem cierpieć ani chwili dłużej. Chciałem tylko wrócić do domu,
napić się i zabawić z jakąś dziewczyną albo najlepiej dwoma. Nie
wątpiłem, że jestem martwy. To by tłumaczyło idealnie gładką skórę, z
której zniknęły nawet rany i blizny, które miałem przed dostaniem się na
tę drugą Ziemię. To by tłumaczyło tamto dziwne uczucie, gdy znajdowałem
się w pustce. To by tłumaczyło wszystko.
– Co chcesz, bym zrobił?
– Musisz być moimi oczami i uszami w Midgardzie.
Pokręciłem głową.
– O nie, nie! Prędzej zrównam tę chorą planetę z ziemią, niż postawię na niej stopę.
– Na to też będzie czas – odparła spokojnie Hel.
Zamarłem z otwartymi ustami.
Wiedziałem,
że coś do mnie powiedziała i wiedziałem co, ale nie mogłem sobie tego
uświadomić i poukładać w głowie w sensowną całość.
Zacisnąłem
powieki i przyłożyłem dłoń do czoła, jakby to mogło pomóc mi myśleć.
Niech ktoś mi naleje whiskey! Próbowałem przetrawić te wszystkie
informacje, atakujące mnie co chwila jak natrętne komary, ale nie mogłem
ich uchwycić. Myśli znikały tak szybko jak się pojawiały.
– Będziesz mógł zniszczyć Ziemię, jak tylko oddasz mi tę jedną przysługę – powtórzyła bogini.
– Jak długo? – spytałem.
– Ile będzie trzeba.
Westchnąłem
głęboko. Co robić? Jaki miałem wybór? Albo być jej zwiadowcą przez
jakiś czas, a potem wrócić do domu i zetrzeć tę pieprzoną drugą Ziemię
na proch, albo skończyć na dnie wąwozu. Super. Dawno się tak nie
bawiłem.
– Trzy miesiące – powiedziałem, otworzywszy
oczy. – Trzy miesiące będę na Ziemi, a potem wracam do domu. I… –
dodałem, unosząc palec. – Chcę z powrotem mój pierścień. Ten dzięki
któremu się tam znalazłem.
Hel wydęła usta, a potem skinęła głową. Wiedziłałem, że właśnie zawarłem pakt z cholernym diabłem.
– Dobrze.
Holly McCarter
– Jesteś silna, mała. Damy radę...
Uśmiechnęłam
się smutno i spojrzałam na jego twarz. Była niesamowicie spokojna.
Jakby żadnego zawału serca nie było, a dziadek odwiedził ten szpital
tylko po to, by poplotkować z pielęgniarkami i przenocować na
niewygodnym łóżku w przerażająco białym pomieszczeniu, które wręcz
przesiąknięte było mdłym zapachem lekarstw. Pocałowałam go w czoło,
dłonią odgarniając pojedyncze kosmyki siwych włosów. Po chwili z całych
sił ścisnęłam jego szczupłą, pomarszczoną dłoń i spojrzałam na zegarek,
który znajdował się na moim nadgarstku. Westchnęłam, gdy zorientowałam
się, że za pięć minut wybije północ.
Siedziałam tu już
kilka godzin. Zmęczenie jak na zawołanie dało o sobie znać. Niechętnie
puściłam szczupłą dłoń mężczyzny, po czym sięgnęłam po torebkę leżącą na
krześle. Nie chciałam zostawiać dziadka, jednak wiedziałam, że teraz i
tak nic nie zrobię. Byłam bezsilna, a Ric tylko by się na mnie
zdenerwował, że kolejną noc spędziłam na krześle przy jego łóżku.
Pogorszyłabym tylko jego stan, a tego chciałam uniknąć. Pragnęłam, by w
pełni wyzdrowiał. By wrócił do domu i był ze mną. Może i było to
egoistyczne, ale chciałam, by znowu powiedział, że dam radę. Że Jestem
silna. Kiedy to mówił, czułam, że ktoś na mnie liczy, na mnie polega. Że
mam dla kogo żyć, budzić się z samego rana i wracać wieczorami. Teraz
potrzebowałam tego najbardziej. Gdy moje życie powoli się waliło, a
strata pracy była tylko wstępem do koszmaru.
Wstałam z
metalowego krzesła. Jęknęłam cicho, poczuwszy obolałe kości, i
pomasowałam czoło, próbując zwalczyć nagłą migrenę. Ostatni raz
spojrzałam na śpiącego dziadka, po czym pożegnałam się z pielęgniarką,
która kręciła się w drugim końcu sali i wyszłam z pomieszczenia.
Skierowałam się w stronę windy. Na korytarzu nie było nikogo. Błoga
cisza, której zwykle potrzebowałam po ciężkich dniach, w tej chwili
denerwowała mnie tak bardzo, że miałam ochotę krzyczeć z bezsilności i
wściekłości. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Tak bardzo chciałam
pomóc. Jednak ostatnimi dniami wszystko schrzaniłam. Straciłam pracę,
dzięki której nie wylądowaliśmy na ulicy. Dzięki której mieliśmy co
jeść.
Gdy tylko srebrne drzwi widny rozsunęły się,
weszłam do niej i z całej siły nacisnęłam przycisk, dzięki któremu
miałam znaleźć się na parterze i wyjść z tego przeklętego budynku.
Nienawidziłam szpitali. Od zawsze kojarzyły mi się ze śmiercią bliskich
osób. Ze stratami i cierpieniem. Pragnęłam znaleźć się w domu. Rzucić
się na łóżko i po obudzeniu nad ranem zorientować się, że cały ten dzień
był tylko zwykłym snem.
Minęło kilka minut nim
znalazłam się na dworze. Od razu uderzył mnie rześki wiatr, który
spowodował, że mimowolnie zadrżałam. Noc nie stanowiła dla mnie
problemu, a wręcz czułam, jakby nigdy nie istniała. Nowy Jork nigdy nie
był okryty ciemnością. Lampy uliczne tworzyły kopułę światła, sprawiając
wrażenie dnia. Gwiazd też nigdzie nie było widać. Jedynie, co mnie
utrzymywało w przekonaniu, że jest noc, to czarne niebo.
Opatuliłam
się znoszoną, jeansową kurtką i podążyłam chodnikiem. Chcąc nie chcąc
musiałam wymyślić jakiś sposób na naprawienie swoich błędów. Z emerytury
dziadka starczyło jedynie na opłacanie rachunków. Reszta zależała ode
mnie. Byłam na siebie wściekła, że nie potrafiłam połączyć swoich
obowiązków. Zgrać swojego życia, aby tworzyło harmonijną całość. Nagły
wypadek dziadka spowodował, że zaniedbałam swoje obowiązki – nie
przychodziłam do pracy, nie odpowiadałam na telefony szefa oraz
Christeen. Natomiast pogarszający się stan dziadka sprawiał, że byłam
wiecznie nieobecna, opryskliwa dla klientów i wszystkich wokół oraz że
spóźniałam się prawie każdego dnia. Chris z całych sił starała się mi
pomóc. Kryła mnie. Znała moją sytuację i broniła mnie przed szefem jak
tylko mogła. Jednak nie była cudotwórcą, a tym bardziej Bogiem. I tak
gdyby nie ona, ten szatański pomiot wyrzuciłby mnie już dawno. Przeklęty
sęp od samego początku chciał się mnie pozbyć i wypatrywał każdego
najmniejszego błędu. Widać było to w wypłatach, które co miesiąc były
coraz mniejsze z powodu ograniczania wszelkich premii. I w końcu udało mu się dopiąć swego. Wyrzucił mnie, nim
zdążyłam powiedzieć "cholera". Teraz zostaliśmy bez grosza. Jeśli
kiedykolwiek narzekałam na swoje życie, to w tej chwili bogowie musieli
mieć pieprzony ubaw.
Ze zrezygnowaniem usiadłam na
jednej z ławek. Ulice były puste. Czasami tylko przejechał samochód.
Siedziałam tak, tępo wpatrując się w przestrzeń przede mną. I tak nie
miałam po co wracać do domu. Sen nic mi nie da. Leżąc w łóżku i tak będę
rozmyślać nad tym, co się dzisiaj wydarzyło. A miałam już tego
serdecznie dość. Chciałam odpocząć. Dać sobie spokój z wszystkimi
problemami. Przez nie czułam się jak w klatce. Nie mogłam się ruszyć z
bezsilności.
Westchnęłam głęboko opierając czoło o
dłonie. Zacisnęłam je w pięści z całych sił. Czułam, ja paznokcie
wbijają mi się w skórę. Zaczęłam panikować.
A jeśli nie
dam rady? Jeśli nie jestem na tyle silna, jak mówi dziadek? Jeśli
wszystko stracimy, bo nie dałam z siebie wszystko? Mogłam dać. Mogę
spróbować. Tylko potrzebuję jeszcze jednej szansy…
Wyjęłam
telefon z kieszeni i wybrałam numer do byłego szefa. Moje palce
poruszały się w niesamowitym tempie, a oddech miałam szybki i płytki.
Już miałam nacisnąć na zieloną słuchawkę, ale w porę się opamiętałam.
Szybko zablokowałam telefon i wrzuciłam go do torby.
Bogowie... Co ja chciałam zrobić.
Jeszcze tego brakowało, żebym błagała go o ponowne przyjęcie do pracy.
Jęknęłam
cicho, czując wzbierające łzy. Zacisnęłam powieki, wiedząc, że za
chwilę wybuchnę, wszystko się ze mnie wyleje. W końcu jak długo można
trzymać emocje w ukryciu? Czułam się niczym tykająca bomba. I w tej
właśnie chwili licznik dobiegał ku zeru.
Nie wiem, ile
czasu siedziałam na tej przeklętej ławce. Nie wiem, ile czasu płakałam.
Straciłam rachubę czasu i straciłam panowanie nad sobą. Nie wiedziałam,
co się dzieje. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie przechodził obok.
Jeszcze tego mi brakowało, żeby wzięli mnie za wariatkę i zamknęli w
psychiatryku.
– Holly? Holly McCarter?
Chyba jednak zwariowałam…
Niepewnie
podniosłam wzrok i spojrzałam na osobę, która stała przede mną. Była
nią kobieta średniego wzrostu ubrana w elegancką, białą sukienkę przed
kolano i długi, czarny płaszcz. Była chudziutka. Jej rudawe włosy gładko
spięte w kucyk dodawały jej niewinnej urody. Spoglądała na mnie
wielkimi ze zdziwienia oczami, a jej wąskie, czerwone usta wygięły się w
uśmiech. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, z kim mam do czynienia.
Zmieniła
się. Gdyby nie nowojorskie brukowce, które huczały na jej temat, nie
rozpoznałabym jej. Przetarłam dłonią oczy, próbując zetrzeć łzy z
policzków. Nie przejmowałam się makijażem. Gorzej nie mogłam wyglądać.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, gdy kobieta usiadła obok mnie. Po chwili
utknęłam w jej żelaznym uścisku.
– Miło cię widzieć, Pepper… Kopę lat.
Wtedy
– od słów: ”Jesteś silna. Zawsze byłaś i na pewno dasz radę.” –
rozpoczął się nowy rozdział mojego życia. Dostałam propozycję pracy w
Stark Tower jako asystentka jej narzeczonego. Poczułam, że mogę
wszystko.
siemanko, ciekawa treść, trochę nie w moim stylu takie emo shit, ale bardzo propsuje za hobby jak i zajawkę, to coś bardzo ważnego w życiu. Wejdź też do mnie, również oddaje swojemu hobby większość swojego czasu i produkuję własno ręcznie wykonane, ekologiczne na to wszystko - zabawki
OdpowiedzUsuńEmo shit? xd może i prolog jest trochę depresyjny, szczególnie jeśli chodzi o część z Holly, ale spokojnie, dalsza fabuła nie jest już taka "emo" ;)
UsuńCześć! ;) Skądś kojarzę Twój nick, więc bardzo możliwe, że byłam już na jakimś Twoim blogu. Ale nie ważne. Jakoś tu wpadłam i postanowiłam przeczytać. Na razie tylko prolog.
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobał mi się początek i ta perspektywa Anthonego. Może dlatego, że na razie niewiele z niej rozumiem. Ale była utrzymana w klimacie tajemnicy, ciekawości, a słowa o zniszczeniu świata tylko dodały temu takiego... smaczku. Aż chce się czytać dalej, żeby dowiedzieć się o co im w ogóle chodzi.
Druga perspektywa też była ciekawa, ale ze względu na to, że dotyczyła takiego normalnego, codziennego życia i problemów, a ja uwielbiam takie wątki. W końcu problemy z pieniędzmi i pracą dotyczą mnóstwa ludzi, tylko że nie każdy ma szansę, by tak szybko z nich wyjść. Także Holly miała ogromne szczęście i znalazła się w dobrym miejscu w dobrym czasie.
Na dziś to tyle ode mnie;)
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam też do siebie:
sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Teraz pytanie o którą Ci chodzi :D lapidarna ma bloga Moja Cała Jest Luksusowa, a ja miałam o Narnii. I dam sobie reke uciąć, że byłaś u mnie^^ Ale witam Cię serdecznie i tu :*
UsuńNie dziwię Ci się, że nie rozumiesz prologu. Na razie nic nie zostało z niego wyjaśnione, ale to się zmieni w następnym rozdziale, który postaramy się dodać za niecałe dwa tygodnie. 8 rozdział będzie dotyczył właśnie prologu. Postaramy się jak najlepiej wyjaśnić co i jak^^
Także mamy nadzieję, ze zostaniesz na dłużej ;)
Również pozdrawiam i życzę miłego dnia!^^
Red Criminal, tak, byłaś na moim blogu i skomentowałaś rozdział "Skradzionej od boga" :) Stąd możesz kojarzyć mój nick.
Usuń