Holly McCarter
Wszyscy zebraliśmy się wokół
długiego, szklanego stołu w jednej z sal obrad. Kiedy przeszłam przez
drzwi, oznajmiając, że Tony wkrótce się zjawi, po sali przeszedł
zadowolony pomruk. A kiedy pan Stark przekroczył drzwi, zajęliśmy
miejsca. Jako jego sekretarka usiadłam po jego lewej, a on sam stał w
górze stołu, spokojnie przeglądając dokumenty.
−
Ech… No więc witam wszystkich zebranych. Jak wiecie, ale muszę to
powiedzieć, bo wymaga tego idiotyczna procedura, zebraliśmy się, żeby
zadecydować o dalszym losie Lokiego Laufeysona, przestępcy zarówno tu,
na ziemi, jak i w Asgardzie. Jeśli ktoś musi jeszcze siku, to ma
ostatnią szansę − zażartował, ale odpowiedziały mu znudzone spojrzenia
Avengers. Odchrząknął. − To może zaczniemy od przedstawienia opcji?
Po krótkim przejrzeniu innych stron dokumentów powiedział, że
pojawiły się tylko dwie propozycje. Po pierwsze wysłanie boga do
Asgardu, gdzie zostanie ukarany według tamtego prawa − po prostu
śmiercią. Po drugie pozostawienie go na Ziemi, aby następnie wykorzystać
do badań nad Tesseractem lub po prostu nad magią “i innymi bzdetami”.
Stark nie zdążył dokończyć mówić, bo przerwał mu Thor:
−
Wydaje mi się to oczywiste, że skoro mój brat miał już od dawna być
osądzony w Asgardzie, to teraz sytuacja nie ulega zmianie. To, że
uciekł, nic nie zmienia. Po co w ogóle te obrady?
− Ponieważ jak widać nie wszyscy zgadzają się z tobą, kochaniutki − odparł złośliwie Tony.
− Kto się nie zgadza? Jedna osoba? Przecież to nie ma znaczenia, jeśli cała reszta chce go oddać Odynowi.
− Tak, jedna osoba. Ale tą osobą jestem ja − stwierdził Stark.
Wzięłam głęboki wdech i zdecydowałam się na wejście w tej chwili.
−
Tak właściwie… to ja też jestem za tym, żeby go zostawić − oznajmiłam,
wstając z miejsca. Mój wzrok skrzyżował się z zaskoczonym wzrokiem
Thora. Inni zebrani − Steve, Clint, Natasha, Pepper i Bruce − także
wydawali się zdziwieni moją decyzją.
Ja sama byłam
zdziwiona! Jeszcze dwa tygodnie temu bez mrugnięcia okiem oddałabym
Lokiego Thorowi, byle tylko pozbyć się go z Ziemi i nie musieć więcej
oglądać… jednak po tym, jak zobaczyłam jego przeszłość i zrozumiałam,
dotarło do mnie, że ten mężczyzna nie zasłużył na śmierć. Na cierpienie −
może, na okrutną karę − może. Ale nie na śmierć. Loki był pięknym
przykładem tego, jak to sami tworzymy sobie wrogów. Przez setki lat
ignorowany, na uboczu, “ten gorszy” chciał teraz nareszcie poczuć się
wartościowy. Niezależnie od ceny próbował pokazać, że on też się liczy.
−
Może się przydać do badań − wyjaśniłam. Ten argument był najlepszy. Na
pewno nie przekonałabym nikogo tym, że ufam w dobro Lokiego, tym
bardziej, że nie powiedziałam im o wizjach. − Moglibyśmy dzięki niemu
wynaleźć więcej wynalazków, które pomogłyby uzyskać przewagę nad
Asgardczykami, może nawet nad lodowymi olbrzymami, gdyby kiedyś
postanowiły nas najechać. Thor, jak wiemy, ma swoje obowiązki i nie może
być zawsze dyspozycyjny, a do tego… no cóż, nie wszystkie eksperymenty i
badania możemy na nim wykonać.
− Po części też się tu
zgadzam − oznajmił Bruce spokojnie, a ja usiadłam, dając mu się
wypowiedzieć. − Jego obecność mogłaby być dla nas bardzo pomocna.
−
Rozumiem to − zgodził się Thor. − Ale mimo wszystko Loki był naszym
więźniem. Wcześniej dobrowolnie oddaliście go w nasze ręce, kara powinna
zostać dokonana. Naprawdę przykro mi to mówić, ale mój brat zasłużył na
śmierć. Poza tym, Holly − spojrzał mi prosto w oczy − naprawdę nie
bałabyś się, gdyby pozostał tu, w Nowym Jorku? Gdyby dalej miał szansę
na wydostanie się i szerzenie zła? Mógłby się na tobie zemścić… a tego
nikt by nie chciał.
Spuściłam na chwilę wzrok.
Szczerze?
Niewiele się o to martwiłam. Jego porwanie mnie nie było niczym
osobistym. Czyżby już zapomnieli, jak sama wbiegłam mu w ramiona, chcąc
ratować Chris? Wątpię, by próbował zrobić mi krzywdę jeszcze raz. A jego
późniejsze śledzenie mnie… Loki do niczego się nie przyznał. Może po
prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, a Stark
i reszta sami dopisali sobie jakieś złe pobudki?
−
Wiem, że będę bezpieczna − skłamałam. − Z zabezpieczeniami
antymagicznymi, które dziś posiadamy, jesteśmy zdolni unieszkodliwić
Lokiego niemal całkowicie. Nie ma opcji, że kogokolwiek jeszcze
skrzywdzi.
− Dodatkowo − przerwał mi Tony
niespodziewanie − zamieniłem z nim kilka słów zaraz po wsadzeniu do
więzienia. Jest gotów nam pomóc pod warunkiem, że zapewnimy mu nie
wysłanie do Asgardu.
− I co? Chyba nie myślicie, że robi to z dobroci serca? − zdziwił się Thor.
−
Oczywiście że nie! − zaśmiał się Stark. − Pewnie chce zyskać trochę
czasu na ucieczkę. Ale do tej i tak nie dojdzie; mogę to zagwarantować. A
korzyści, jakie nam przyniesie, przerastają koszty. Mówimy przecież o
bezpieczeństwie milionów istnień. Jedyne, czego chcemy, to jednego
przestępcę.
Thor westchnął, przecierając twarz ręką.
− Nie podoba mi się to.
−
Ktoś chciałby jeszcze coś dodać? − zapytał Tony. Odpowiedziało
milczenie. − Więc głosujmy. Kto jest za przetrzymaniem Lokiego na Ziemi?
Rękę podniósł on, ja i Bruce. Natasha, Pepper, Steve, Clint i Thor ani drgnęli, choć po Stevie widać było, że się waha.
Wstrzymałam oddech.
− Ktoś się wstrzymuje?
Clint, Pepper i Steve podnieśli ręce.
− Wolałbym jednak nie trzymać Lokiego tak blisko moich dzieci − powiedział Clint z troską. − Mimo wszystko nigdy nie ma pewności, czy znów się nie uwolni. Cieszyłaby mnie odległość przynajmniej stąd do Alaski.
Tony pokiwał głową w zamyśleniu.
− A ty, Steve? Pepper? I Natasha? − zapytałam. − Wasza opinia mogłaby pomóc.
Spojrzeli po sobie i w końcu była sekretarka Starka zabrała głos:
−
Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Choć broń byłaby przydatna, to
jednak Thor ma wiele racji. Loki powinien zostać osądzony według ich
prawa, tak jak to miało być przed ich ucieczką.
Zapadła krótka cisza, którą przerwał Steve.
−
A czy nie możemy pójść na kompromis? Loki zostanie rok, wywieziemy go
na Alaskę, a po tym czasie oddamy w ręce Asgardczyków i niech robią z
nim, co chcą.
− Rok spokojnie wystarczy na przeprowadzenie testów − zgodził się Bruce.
− No więc dobrze. Kto jest za pozostawieniem Lokiego na Ziemi przez rok, a potem oddaniu go do Asgardu?
Ręce podnieśli wszyscy, nawet Thor, choć wyjątkowo niechętnie.
− Świetnie − ucieszył się Stark, zatrzaskując plik dokumentów. − Czyli sprawa zamknięta.
Steven Rogers
Wyrwałem
ze szkicownika kolejna kartkę i zwinąłem ją w kulkę. Rzuciłem do kosza,
trafiając bez problemu. Byłem załamany i jednocześnie zirytowany.
Kiedyś byłem całkiem niezły w szkicowaniu, szło mi to gładko, jakby
rysunki same wychodziły spod ołówka. Dziś nie potrafiłem się otworzyć i
bez zastanowienia odpłynąć w ten papierowo-grafitowy świat; bałem się
stawiać kreski na pustej kartce, żeby nie zniszczyć jej idealnej
powierzchni swoimi bazgrołami. Pomysły niby tłoczyły się w mojej głowie,
ale na papierze traciły na pięknie... Może powinienem sobie dać spokój?
Gdyby Christeen zobaczyła, jakie brzydactwa popełniłem, już nigdy by
się do mnie nie odezwała, klnąc na mnie w najgorsze możliwe sposoby.
Prawdopodobnie potrzebowałaby też pieniędzy na terapię, bo doznałaby
jakiegoś szoku.
Przypomniał mi się ostatni wieczór w
towarzystwie dziewczyny, przez co uśmiechnąłem się głupkowato. Nie
mogłem nawet na chwilę odpędzić jej od swych myśli, lecz szczerze? − nie
przeszkadzało mi to. Dzięki niej mój szary świat wreszcie nabierał
kolorów. Czułem się szczęśliwy jak nigdy i wreszcie miałem szansę na
pokochanie kogoś innego niż Peggy. Od ponad siedemdziesięciu lat moje
serce nie zabiło tak mocno jak przy tej osóbce. No może oprócz Holly.
Gdy pierwszy raz ją poznałem, poczułem między nami pewną więź. Jednak
szybko przekonałem się, że zawsze będzie dla mnie jak siostra. Przeklęta
młodsza siostra, która stara się zeswatać staruszka.
Cieszyłem
się, że próbuje nas zeswatać. Była dobrym “zapalnikiem”, pchała nas do
działania. Christeen jest zbyt nieśmiała i niepewna, boi się angażować w
tego typu relację. Wciąż nie mam pojęcia dlaczego. Ja natomiast lubię
ją na tyle, że nie chciałbym jej do niczego przymuszać. Znam ją zbyt
krótko, żeby wiedzieć, kiedy nie robi kroku naprzód, bo nie chce, a
kiedy chce, ale do pokonania jakiejś wewnętrznej blokady potrzebuje
pomocy. Holly była dla niej taką pomocą.
Bo ja już byłem pewien, że gdyby Chris dała mi szansę, skorzystałbym bez chwili zastanowienia.
Westchnąłem nad kolejnym rysunkiem.
Tak
zamyśliłem się o Chris, że nim spostrzegłem, kilka łagodnych kresek
postawionych na kartce stworzyło jej twarz, z grzywką zakrywającą lekko
lewe oko. Jej ciemne oczy patrzyły na mnie z papieru przyjaźnie, choć
trochę nieobecnie. Usta lekko wygięte w uśmiechu…
Drzwi otworzyły się z hukiem, na co szybko zatrzasnąłem notes.
Spojrzałem
na Holly, która uśmiechała się szeroko. Ubrana była w szare leginsy i
zwykłą, biała bokserkę. Włosy upięła w zwykłego kucyka, który skakał,
gdy ona tanecznym krokiem podeszła do stolika, przy którym siedziałem.
−
Jestem gotowa na rozkazy, Kapitanie. − Stanęła na baczność, salutując.
Starała się być poważna, choć uśmiech, który błąkał się na jej
malinowych ustach, zdradzał ją. Westchnąłem, kręcąc głową.
− Miałaś tak do mnie nie mówić.
− Tak jest, Kapitanie!
Parsknęła śmiechem.
Wstałem
z krzesła, odkładając ołówek na blat obok butelki wody. Holly chyba
odruchowo sięgnęła po zgnieciony kawałek papieru i rozwinęła go z
ciekawością. Nie zdążyłem jej go wyrwać.
− Ty szkicujesz? − spytała zdziwiona.
Poczułem, jak na moje policzki wpływał rumieniec.
− Jakoś tak. Coś mnie natchnęło.
− Coś?
Wywróciłem oczami, słysząc jej zadowolony ton i widząc jej sugestywne spojrzenie. Jednak zignorowałem to i wzruszyłem ramionami.
− Nuda − odpowiedziałem, nie patrząc na nią.
− Nie wydaje mi się, żebyśmy ostatnimi czasy cierpieli na nudę.
− To co, zaczynamy trening? − spytałem, chcąc zmienić temat.
Holly przytaknęła i pobiegła w głąb sali treningowej, gdzie znajdowały się materace i przeróżne urządzenia.
Wciąż
nie mogłem się nadziwić, z jaką radością i energią przyjęła pomysł
Clinta z nauką samoobrony. Wydawało mi się, że nawet mimo początkowego
entuzjazmu, gdy przyjdzie co do czego zacznie się wykręcać, a tu proszę…
ale! Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Dziś jej pierwszy trening i
pewnie jej nastawienie zdąży się zmienić, kiedy wycisnę z niej siódme
poty. Zanim pokażę jej jak walczyć, muszę zwiększyć jej siłę i
wytrzymałość. Po pierwsze dlatego, żebym przypadkowo nie zrobił jej
krzywdy. Po drugie, żeby przyzwyczajała serce i mięśnie do wysiłku.
Niestety ale jej siedzący tryb życia nie ułatwia sprawy.
Dogoniłem Holly.
− Od czego zaczynamy? − zapytała.
Holly McCarter
−
Błagam... już dość… Steve… − wysapałam, łapiąc się za brzuch, gdzie
właśnie dostałam kolki. Mijała druga godzina mojego pierwszego treningu.
I jeśli jutro za sprawą zakwasów nie wstanę z łóżka, będzie to ostatni
raz jak Rogers zobaczył mnie w sali treningowej. Pot spływający po moim
ciele nieprzyjemnie łaskotał. Śmierdziałam okropnie i tak samo się
czułam. Z ciężkim westchnieniem położyłam się na brzuchu na materacu i
spojrzałam na Steve’a, który wciąż biegł na najszybszych obrotach na
bieżni. Nie wydawał się zmęczony. Ledwo oddech mu przyspieszył! Podczas
gdy ja umierałam w przeraźliwych męczarniach. To niesprawiedliwe...
Blondyn nagle zszedł z bieżni i ze śmiechem podszedł do mnie.
− Poddajesz się? − spytał.
Jęknęłam i schowałam twarz, uderzając czołem o materac.
− Nienawidzę cię, Rogers. Właściwie skoro Stark pozwala mi wychodzić na miasto bez ochrony…
− Nic takiego nie powiedział. To był jeden raz − przerwał mi.
Wywróciłam oczami, nie mając siły się kłócić.
Nie
potrzebowałam tej ochrony. Loki był już schwytany i pewnie szykował się
na Alaskę, gdzie będzie siedział pod czujnym okiem Avengersów i setek
gadżetów Starka gotowych na jego jeden fałszywy ruch. Łażące ciągle za
mną goryle były zbędne i tylko wzmagały we mnie strach, ciągle
przypominając o tym, że gdzieś tam może czyhać na mnie
niebezpieczeństwo… No proszę! Pierwsza lepsza prostytutka jest bardziej
zagrożona ode mnie!
Ale ochrony pozbędą się dopiero, gdy samolot wyląduje u celu.
W
pewnym sensie czułam też, że Loki by mnie nie skrzywdził. Porwał mnie,
żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to
zaraz po ucieczce… lub po mojej próbie kradzieży Tesseractu. A on nie
dość, że darował mi życie, to wypuścił na wolność, co świadczy o tym, że
nie jest taki zły, jak o nim mówią… choć może po prostu miał w tym
swoje korzyści? Próbował coś osiągnąć?
Chciałam iść do niego i się przekonać. Zapytać, czemu mnie nie zabił. Pewnie i tak by nie odpowiedział, ale warto próbować!
Usłyszałam
dzwonienie komórki. Z jękiem zdałam sobie sprawę, że przedmiot leży w
torbie na ławce, co oznaczało, że musiałam zmusić swoje mięśnie do
wstania i przejść aż dziesięć metrów! Szczęśliwie Steve mnie wyręczył.
Nie miałam nawet siły ostrzec go przed bałaganem w torebce.
Dostałam telefon dopiero, kiedy po raz drugi zaczął nawiązywać połączenie.
−
Cześć! Słyszę, że Steve nieźle cię przycisnął − usłyszałam głos Chris. −
No chyba że właśnie skończyłaś z nim uprawiać dziki seks, ale wtedy nie
dożyłabyś jutra.− Słodki głos, jakim to powiedziała, rozbawił mnie do
łez… to znaczy rozbawiłby, gdybym miała jeszcze w sobie choć trochę
energii.
− Weź… w porównaniu do tego przetrzymywanie u
Lokiego było jak świetne wakacje. To był ostatni raz. Wolę się pomęczyć,
oglądając Mel-B z paczką chipsów na kanapie.
− Czyli pewnie nie wyjdziesz ze mną na wystawę sztuki w Central Parku? − bardziej stwierdziła niż spytała.
−
Nie. Wybiorę się pod prysznic. − Przerwałam na chwilę, słysząc po
drugiej stronie jęk zawodu. Spojrzałam z poziomu podłogi na Steve’a i
uśmiechnęłam się chytrze. − Może Steve się z tobą wybierze?
− McCarter…
− Masz jakieś plany na wieczór? − spytałam go, ignorując groźny ton przyjaciółki.
Rogers nie zdążył odpowiedzieć, bo wyczytałam odpowiedź z jego twarzy.
− O której się zaczyna?
− Holly, błagam… o 19:00, ale to...
− O 19? Super. Przekażę wszystko Rogersowi. Buźka.
I rozłączyłam się. Jeszcze raz spojrzałam na Steve’a, który próbował zachowywać opanowanie.
− No, Kapitanie. Masz randkę i jeśli ją spieprzysz, to ci nie daruję.Dzień dobry! Dobry wieczór! Witamy! :)Tak, tak, wakacje się już skończyły; kto musiał, wrócił do szkoły... ale nie ma się co smucić i szykować pętli na strychu! Nowe rozdziały wciąż będą publikowane ;) Jest niestety możliwość, że już nie tak często − ja zaczynam naukę w technikum, a Lora przygotowuje się do matury − ale dalej powinny się pojawiać co dwa-trzy tygodnie.Ciężko mi uwierzyć, że dotrwałyśmy już do dziewiątego rozdziału... To już prawie połowa zaplanowanej fabuły. Z tego powodu mnie i Lorę wzięło ostatnio na marzenia i od słowa do słowa doszłyśmy do wniosku, że fajnie by było po skończeniu tego fanfika napisać coś nowego. Też wspólnie, tym razem jednak jakieś autorskie opowiadanie z perspektywy dwóch głównych bohaterów (po jednym dla nas obu :D). To jeszcze oczywiście nic pewnego, a nawet gdybyśmy zdecydowały się to napisać, to przygotowania też trochę by potrwały, ale ciekawi mnie, czy byłby ktoś z tutejszych czytelników, który może chciałby to czytać :) Hm?W tym poście to chyba już wszystko. Mam nadzieję, że jesienno-szkolna chandra Was nie złapie :)
Do kolejnego rozdziału!
Ależ oczywiście, że z wielką chęcią będę czytać wasze nowe opowiadanie :D Uwielbiam czytać tego bloga, kocham to w jak wspaniały sposób odwzorowałyście Avengersów i wręcz wielbię główną bohaterkę! Dlatego, jeśli założycie kolejnego bloga, ja z pewnością będę go czytać ;-)
OdpowiedzUsuńA rozdział oczywiście świetny, tekst Chris o seksie Holly i Steve'a, no po prostu mnie rozwalił :-)
Z niecierpliwością czekam na nexta ;-)
Pozdrawiam i weny życzę ;-)
***Niki***
Dzięki za komentarz :)
UsuńA jak tam w ogóle pierwszy dzień w nowej szkole? Mam nadzieję, że nie było źle i nauczyciele się spoko trafili.
Minął bardzo szybko, nauczyciele jak na razie nawet mili, tylko kolegów z klasy jeszcze nie idzie spamiętać, bo 32 osoby i jak na razie kojarzę tylko siedem osób :-) A jak tobie poszło? Jak klasa? Plan lekcji jakiś spoko?
UsuńWszystko świetnie - nauczyciele, znajomi, sama szkoła :D plan lekcji też okej, chociaż jeszcze się może zmienić (we wtorki mamy na 11 i prawie same zawodowe przedmioty <3).
UsuńAle widzę, że masz dość dużo osób w klasie. U mnie tylko 24.